Dziś jest:
Wtorek, 10 grudnia 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Winien jestem wszystkim moim czytelnikom pewne wyjaśnienie i może od niego zacznę. Przez ostatnich kilka miesięcy moja aktywność przed komputerem była bardzo ograniczona, co w sposób... hmm... interesujący przełożyło się na serwisy FN. Dlaczego interesujący? Bo z ciekawością i rozbawieniem oglądałem sytuację, która zawsze mnie intrygowała, czyli co się stanie z serwisami, kiedy mnie z jakiegoś powodu zabraknie. Nigdy nie wierzyłem, że ktoś dalej będzie pisał „za frajer” teksty i publikował, bo to wymaga wysiłku, czasu, energii. Ale może przynajmniej będą zatwierdzane komentarze pod artykułami? Przecież to można zrobić w 30 sekund i naprawdę nic nie kosztuje, więc...? Ale okazało się, że rzeczywistość „świata beze mnie” jest jeszcze bardziej zabawna niż przypuszczałem. Musicie drodzy państwo wiedzieć, że przeważnie za przedsięwzięciami trwającymi wiele lat i nie przynoszącymi dochodów (czysta pasja jak górski kryształ) stoi przeważnie jedna osoba. Nie żaden „zespół”, nie 2-3, ale jeden człowiek. To jego talent, pracowitość, konsekwencja, sumienność i bezinteresowność, a nawet posiadany dar od Boga sprawiają, że coś trwa dłużej niż rok albo dwa i zmienia świat. Od tej zasady nie ma wyjątków! W przypadku Fundacji Nautilus taką osobą jestem ja i myślę, że bardzo dobrze o tym wiecie.
Nie ma takiej siły, aby ludzie nawet pozornie życzliwi sprawie bez zapłaty pieniędzy pisali teksty na strony, moderowali serwis, odpowiadali na pocztę, a nawet – choć trudno w to nawet mi uwierzyć – robili takie „minimum minimorum” (tłum. absolutne minimum), jak całkowicie bezwysiłkowe i bezczasowe moderowanie nowych komentarzy pod starymi artykułami. Po prostu ma być „fun i przygoda”, a jak tego nie ma, to wypad. Pisząc te słowa uśmiecham się z tych wszystkich myślących, że ja jestem inny/inna i ze mną na pewno by tak nie było… Otóż moi drodzy przyjaciele z wami byłoby to samo, gdyż ten sam mechanizm jest w innych tego typu przedsięwzięciach, w tym internetowych serwisach. Miałem okazję rozmawiać z osobami prowadzącymi takie właśnie przedsięwzięcia i wysłuchałem historii jakże dobrze mi znanych z mojej przygody z okrętem Nautilus. Zero zdziwień i zero złudzeń. Za każdą wielką historią stoi jeden człowiek. I jestem pewien, że ten człowiek właśnie teraz piszę do was te słowa w Dzienniku Pokładowym nie ukrywając uśmiechu na twarzy. Bo ja traktuję tę działalność trochę tak, jak mnisi buddyjscy wykonują mandalę. Wiedzą, że nic nie jest trwałe i kiedyś przychodzi moment, kiedy… ten film poniżej dobrze to pokazuje.
Powiem wam, że robiłem kiedyś nawet ciekawe doświadczenia, czy rzeczywiście z ludźmi jest tak, jak nauczają mądre książki. Wiele lat temu miałem okazję prowadzić serwis razem z pewnym człowiekiem, któremu nawet jestem w pewien sposób wdzięczny, bo to on w latach 90-tych namówił mnie do prowadzenia czegoś w sieci. Po 30 latach doświadczeń w pracy z ludźmi sam doszedłem do prawdy dobrze znanej ekspertom od komunikacji: miliard razy lepiej i bezpieczniej zapłacić komuś za usługę czy pracę niż liczyć na przychylność tej osoby, zaangażowanie „dla idei” i tak dalej.
Po pewnym czasie ze zdumieniem i lekkim przerażeniem zauważyłem, że mój „pomagacz” jest jak przytłaczająca większość tzw. środowiska ezoterycznego bardzo „spiskowy” i to w najgorszym tego słowa znaczeniu. Jak pewnie dobrze wiecie od lat uważam tak zwane „agresywne teorie spiskowe” za nowotwór toczący ludzkie umysły, a dla branży związanej ze zjawiskami niewyjaśnionymi idiotyczne brednie o „zamachach na miliony ludzi zrobionych przez onych”, wielkich spiskach jakichś „nadludzkich fagasów”, co to wszystkim trzęsą, niszczą z ukrycia i zabijają „dla kasy i władzy”… otóż ja od początku uważam te to za tak parszywe i psychiatryczne, oderwane od życia brednie, że trzymam się od nich na odległość zasięgu zestawu rakietowego Himars, który tak świetnie sobie radzi na wojnie z szalonymi kacapami, upiornymi „wielkorusami”.
Cały czas uważam, że po tylu latach zna mnie cała Polska i jestem tym kim jestem także dzięki temu, że mimo absolutnej wiedzy o UFO, duchach czy reinkarnacji nigdy nie wszedłem w wariactwo, a za to uważam psychiatryczne w swojej naturze i niezwykle agresywne teorie spiskowe. To przekleństwo środowiska ezoterycznego, które sprawia, że na przykład tak trudno poprosić naukowców o pomoc w tej czy innej sprawie, gdyż boją się opinii, że współpracują ze stadem wariatów… Ale wracając do moich doświadczeń i eksperymentów. Ten człowiek ciągle mi powtarzał, że w serwisie „za mało jest prawdy”, a dla niego pod słowem „prawda” kryły się właśnie te całe idiotyzmy spiskowe. Pomyślałem sobie tak: no dobrze, proszę bardzo… Zrobimy eksperyment, ile dasz radę. Wbrew własnej estetyce zgodziłem się. Powiedziałem tak: pisz o tym teksty, a one się ukażą w serwisie. I wiecie, co się stało? Napisał jeden tekst. Słownie jeden, a potem mu „się znudziło”, bo wykonywanie takiej czasochłonnej czynności regularnie i codziennie wymaga nieziemskiej dyscypliny i nie ma nic wspólnego z tzw. fajowską przygodą, jak mylnie myśli wiele osób. I tak to moi drodzy wygląda zawsze i w każdym przedsięwzięciu zbudowanym jedynie na pasji, ale to na marginesie. Dobrze, a jak było w tym roku ze mną? Co spowodowało tę "tajemniczą przerwę"? ;)
Na początku muszę wam powiedzieć, że jestem człowiekiem naprawdę w czepku urodzonym. Przez wszystkie lata moich 30 lat pracy zawodowej miałem pracę lekką, przyjemną i w sumie nieźle płatną. Pozwalała mi ona prowadzić bardzo osobliwy tryb życia. Sen 2-3 godziny (zawsze tyle śpię), pobudka o 4.00 rano. Potem 6-7 godzin przed komputerem, czyli wstawienie tekstu, odpowiedzi na e-maile, prowadzenie projektów, archiwum i jeszcze tysiąc innych spraw, jak choćby to banalne zatwierdzanie komentarzy w serwisach. Była godzina 10.00, kiedy „zamykałem sprawy FN” i zaczynałem dzień dla "innych spraw". Jak długo tak robiłem? A ponad 20 lat – dzień w dzień, dzień w dzień, dzień w dzień.... Uwierzycie w to? ;) Powinniście, bo dokładnie tak było. Bez pisania mojego nazwiska, bez oczekiwania „przygody lub pieniędzy”, bez niczego. Oczywiście były czasami przerwy, nawet kilkumiesięczne, ale było to rzadko.
Niestety los pod koniec 2021 roku sprawił mi figla tak, że moje życie zawodowe gwałtownie się zmieniło. Kulisy „tej zmiany” obiecuję kiedyś opisać ze szczegółami w mojej autobiografii i gwarantuję, że bardzo was one rozbawią, ale stało się, jak się stało. Oto po raz pierwszy w życiu miałem okazję spróbować naprawdę ciężkiej dla mnie pracy. Na skutek pewnego zbiegu przeróżnych zdarzeń okazało się, że w ramach etatu muszę pisać kilka tekstów dla jednego ze znanych portali. Co to oznacza w praktyce? O 8.30 muszę w wirtualnym kolegium zgłosić „kilka tematów/propozycji”, co oznacza, że najpierw muszę je znaleźć w sieci. Potem je napisać i wstawić do tego portalu, co jest dla mnie naprawdę bardzo ciężkie, nawet sobie nie zdawałem sprawy, jak bardzo. Kiedy kończę pisać te testy o 16.00-17.00 naprawdę na nic nie mam siły i nawet nie odpowiadałem na prywatne e-maile czy SMS-y. Los ukradł mi tych „6-7 złotych godzin”, które pozwalały mi prowadzić FN w skali galaktycznej. Jak przyjąłem tę zmianę?
Z pokorą i ciekawością, bo zawsze byłem ciekaw, jak to jest tak ciężko pracować. Chciałem nawet spróbować tego, jak to smakuje, bo przecież tak pracuje 90 procent ludzi wokół. I poznałem tego smak – po 9 miesiącach już wiem, co to znaczy, że człowiek nie ma na nic siły i chce, żeby się wszyscy od niego… w każdym razie miało to dość nieoczekiwane przełożenie na moje przeróżne sprawy prywatne i zawodowe. W weekendy nadrabiałem proste rzeczy życiowe z tygodnia, ale głównie dochodziłem do siebie. W tygodniu zaś wpadałem w „szaleńczy wir”, który wypluwał mnie w piątek, a w soboty i niedziele dostawałem jeszcze tak zwane dyżury antenowe (mniejsza z tym, co to oznacza). Do tego doszła jeszcze do siebie choroba związana z nadciśnieniem, którą dostałem w pakiecie od mojego taty i która boleśnie dała o sobie znać na początku roku. Od lekarza dostałem jasne zalecenie „jak najmniej siedzenia przed komputerem”. No dobrze, tylko… sami zresztą rozumiecie. Życie ukradło mi te złote „6-7 godzin”, które każdego dnia od ponad 20 lat przeznaczałem na prowadzenie okrętu Nautilus. Ot, i cala zagadka. Nie ma tym żadnego "drugiego czy trzeciego" dna.
Ostatnie miesiące dla ludzi śledzących serwis i moją osobę wydają się okresem bardzo długim. Dostawałem e-maile z pytaniem, czy „już sobie dałem spokój”, czy żyję, czy nie uciekłem za granicę, czy nie wpadłem w śmiertelną spiralę długów i przypadkiem się nie ukrywam… Bardzo bawiły mnie te pytania skierowane do mnie i całość traktowałem jako ciekawe doświadczenie. Obserwowałem trochę z boku. I miałem trochę radości, która po tylu latach naprawdę mi się należała.
Wiem bowiem dobrze, że wszystkie „gwiazdy z tej tajemniczej galaktyki” mam w sobie i nic się nigdy nie skończy dla kogoś, komu dobry bóg te gwiazdy dał w „pakiecie startowym”, a ja właśnie je dostałem. Minęły mi te tygodnie, które nie wiedzieć kiedy przekształciły się w miesiące dosłownie jak jeden dzień, nawet nie zauważyłem, że w serwisie FN coś tam się nie ukazywało, bo… wszystko z mojego punktu widzenia było jak dawniej. Dziwna to sytuacja, ale uwierzcie mi, że tak jest – z mojego punktu widzenia nic się nie zmieniło i nadal patrzę na świat z pokładu tajemniczego okrętu Nautilus. Chcecie przykład? ;) Właśnie w tej chwili na Wyspie Naxos (tak!) jest pan Jakub, który wczoraj przysłał mi taką oto wiadomość, która z pewnością zostanie zrozumiana przez fanów naszego projektu „Kontakt”.
Ale naprawdę mocne rzeczy wydarzyły się w związku z UFO w… Bazie FN. I nie żartuję! Kiedyś dowiecie się o niebywałych wydarzeniach, które miały miejsce wiosną i latem 2022 roku. Nawet poprosiłem dwójkę bliskich mi ludzi czyli Aśkę i Marka (którzy w pewien sposób na bieżąco je obserwowali) o pomoc w opowiedzeniu o nich czytelnikom serwisu, bo jest to wszystko tak niebywałe, że nie będę w stanie ludzi przekonać, że to wszystko miało miejsce naprawdę. Na razie zdradzę wam jedno: projekt KONTAKT wszedł w zupełnie nową, także dla mnie zadziwiającą fazę… Czekajcie spokojnie na LIVESTREAM z okrętu Nautilus. Mój kolega z Poznania nalega, żeby zrobić go w tym tygodniu (mam kilka dni wolnych). Czy dam radę? Zobaczymy, bo ja przecież muszę nadrobić zaległości z ostatnich miesięcy. I nie mam na myśli bynajmniej „aktualizacji serwisów FN” czy odpowiedzi na e-maile do fundacji, ale… wstyd powiedzieć – odpisać na prywatne wiadomości do mnie, SMS-y i wiadomości przesłane do mnie przeróżnymi komunikatorami. Jak to skończę, to dopiero wtedy zajmę się pokładem okrętu Nautilus. Już popłaciłem zaległe rachunki, zleciłem aktualizację oskryptowania… zrobiłem naprawdę dużo.
Inna sprawa, że przez te wydarzenia w Bazie FN mam wrażenie, że wszystko toczy się jak dawniej, ale po chwili zawsze dociera do mnie, że przecież być może dla innych ludzi „wszystko przestało istnieć”, bo jak nie ma nowego tekstu/zdjęcia/filmu w serwisie i mojej osoby, to pewnie pustka kosmiczna… Ale z mojej perspektywy to wygląda zupełnie inaczej i musicie to uszanować. Ja jestem cały czas na pokładzie okrętu Nautilus i gdziekolwiek się pojawię w jakimkolwiek miejscu naszej planety, tam będzie to „coś”, czego wiele osób szuka i za czym tęskni (wiem o tym, bo dostaję bardzo miłe, poruszające wręcz wiadomości od Was, za które pięknie dziękuję).
Podsumowując: ja mam wrażenie, że ostatni tekst w serwisie wstawiłem wczoraj, a ta przerwa była tylko „trochę wydłużonym dniem”. Być może liczba zdarzeń związanych z projektem KONTAKT w ostatnich miesiącach była tak duża, że powstało we mnie głęboko takie niezwykłe wrażenie. Zapewniam, że nic się nie zmieniło, a przygoda trwa niezmiennie nawet z większą intensywnością. Moja sytuacja zawodowa jeszcze się nie zmieniła, co nawet mnie w pewien sposób cieszy.
Tłumaczę sobie to tak: a może to doświadczenie „ciężkiej, całkowicie pozbawiającej mnie energii pracy” była mi z jakiegoś powodu potrzebna? Była i jest, bo przecież ta przygoda trwa dalej. Inna sprawa, że nabrałem pewnej wprawy, biegłości w pisaniu tekstów dla tego portalu. Można powiedzieć, że w ostatnich miesiącach nauczyłem się bardziej zręcznego poruszania się na stoku, jeśli użyć słownictwa znanego miłośnikom narciarstwa alpejskiego. To nie oznacza, że problem związany ze zbyt męczącą dla mnie pracą został rozwiązany, ale już mogę napisać dłuższy tekst, jak ten. Ludzie życzliwi i fani okrętu Nautilus znając kulisy mojej sytuacji zawodowej oczywiście domagają się wariantów radykalnych, które z powrotem „przywrócą mnie światu i ludzkości”. O jakich wariantach mowa? Możecie się domyśleć. Ja też o nich myślę i oczywiście zrobię to w odpowiedniej chwili (intensywnie nad tym pracuję). Obiecałem to jednemu z moich kolegów i słowa dotrzymam! Ale jednocześnie jeszcze jedna, ważna sprawa. Zbliża się prawdziwy Armagedon Panie i Panowie, który wywróci nasz świat do góry nogami. Przyjdzie on za chwilę, pojawi się nagle i zmieni wszystko, także rozwiąże ten problem, o którym napisałem powyżej tyle akapitów.
Długo o tym myślałem i postanowiłem wejść w ten nieprawdopodobny moment w dziejach z minimalnym zabezpieczeniem w postaci „bezpiecznego etatu”. Ja i tak będę prowadził moją misję, a jej opóźnienie nawet o rok z punktu widzenia ludzi ją śledzących w sieci nie ma znaczenia. Mój kolega mnie przekonuje, że tylko tracę czas i powinienem jak najszybciej uwolnić się z sytuacji, która okazała się dla mnie czymś w rodzaju „energetycznej pułapki”. Ja mówię mu tak: wiem, zrobię to, ale potrzebuję jeszcze trochę czasu, aby się na ten moment przygotować… Potem i tak będzie to, co ma być i jest zapisane w gwiazdach. Zagadkowo to brzmi? Może, ale wybaczcie, że tutaj postawię kropkę.
I może taka ciekawostka związana z czekającą nas przyszłością. Tuż przed rozmową z p. Arturem Wójtowiczem o „Wyższych Piętrach” dostałem poruszającą wiadomość o czekających nas wydarzeniach, z którą postanowiłem podzielić się z jasnowidzem Krzysztofem Jackowskim, moim przyjacielem z Człuchowa. Jesteśmy na stałej „ gorącej linii” w sprawie tego, jak będzie wyglądał wielki początek przemiany (tak to nazwijmy). Możecie sobie obejrzeć ten dzień, kiedy Krzysiek dobijał się do mnie w trakcie programu, abym powiedział mu, jaką to sekretną wiadomość dostałem… Bardzo zabawny moment. Trochę historyczny, jeśli scenariusz dotyczący naszej bliskiej przyszłości (który poznałem na pokładzie okrętu Nautilus) naprawdę się wydarzy.
Rozpisałem się trochę o tych ostatnich tygodniach, choć prawdę mówiąc miałem zamiar napisać o tym, co nas czeka. Zgadzam się z Krzysztofem Jackowskim, że odchodzi w niebyt era nadmiaru i dobrobytu, a zbliża się okres spłaty rachunków. Komu? Ziemi, naszej planecie, bo żyliśmy na kredyt. Wszystkie przedmioty nas otaczające zostały wytworzone dzięki spalaniu surowców naturalnych. To się musiało źle skończyć, a nafaszerowane parszywym nacjonalizmem „wielkorusy z zagonu zwanego Rosja” nigdy by nie pomyślały nawet o podbijaniu wszystkich „obcych zagonów” wokół gdyby nie monstrualnie gigantyczna rzeka pieniędzy z ropy i gazu. To chora sytuacja. Świat jest chory. Przyszła zmiana będzie zaś lekarstwem, choć będzie dla nas trudna, wręcz bolesna.
Na koniec kilka słów o najbliższej mojej przyszłości. Powoli, powolutku zaczynam nadrabiać zaległości. Najpierw moje prywatne (e-maile, SMS-y, wiadomości), a potem powoli te pokładowe. Zajmie to ok. miesiąca, może trochę dłużej. Powiem Wam ciekawostkę. Czy uwierzycie, że wiele razy w przeszłości marzyłem o tym, żeby wszyscy rozczarowani „milczeniem” odeszli do innych miejsc w sieci, a pozostałoby na pokładzie okrętu Nautilus jedynie 10-20 osób? Zapewniam, że dla nich ja z chęcią uruchomiłbym całą machinę, bo ja robię wszystko tylko dla jednego człowieka na Ziemi. Wiecie dobrze, że często to zdanie powtarzam.
Machina FN zresztą nigdy nie stanęła, lecz okręt ze względu na moją prywatną sytuację był w lekkim zanurzeniu przed ludzkim wzrokiem. I byłem nawet trochę rozczarowany i zasmucony, że liczba osób odwiedzających serwis wcale nie spadła… Oczywiście trochę żartuję, ale takie myśli też mi po głowie chodzą od dawna – prowadzić moją „misję” nie dla tysięcy, ale zaledwie kilku osób na świecie. Nawet jednej osoby. To jak robienie wielkiej mandali tylko dla jednego człowieka na całej planecie, którą na końcu jednym ruchem ręki posyłamy w niepamięć.
Na koniec jeszcze słowo o Jackowskim. Wczoraj nagrałem z nim ciekawą rozmowę i bardzo ważną. Jadę teraz do sklepu kupić nową lampę na biurko (awaria zasilacza), ale jak wrócę, to może dam radę jeszcze wstawić ten materiał. Mamy ostatnie ciepłe dni, idzie ciężka jesień. Aby nadrobić zaległości potrzebuję dobrego oświetlenia mojego miejsca pracy na okręcie Nautilus. Kolejne, ważne wiadomości wkrótce.
Baza FN, 17 września 2022
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie