Dziś jest:
Piątek, 6 grudnia 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Zachowamy Twoje dane tylko do naszej wiadomości, chyba że wyraźnie napiszesz, że zezwalasz na ich opublikowanie. Adres email do wysyłania historii do działu "XXI Piętro": xxi@nautilus.org.pl
czytaj dalej
Witam załogę, ja w sprawie wizji o komecie. Z 10 lat temu miałem sen, wiedziałem że jest proroczy i że od razu się nie spełni. Była wiosna, ktoś z rodziny kopał dziurę w stodole, szukał zabytków archeologicznych.
Idąc do domu na niebie pojawiła się czarna dziura przez którą było widać gwiazdy (północny-zachód). Pobiegłem do brata na dach, oglądał ją przez lornetkę, wtedy w dziurze pojawił się ogień. Schowałem się w piwnicy, na dworze przez moment był huraganowy wiatr, ale nic się nie stało. Poczułem wtedy wyraźnie że to taki przedskoczek, że to co przyjdzie później będzie dużo potężniejsze. Na dworze nic się nie stało, żadnych zniszczeń. Ale ja i całą moja rodzina na szybko zaczęliśmy się pakować, mieliśmy mało czasu i musieliśmy zabrać tylko najważniejsze rzeczy.
Myśl że ta kometa to zapowiedź czegoś większego silnie we mnie utkwiła. Gdy upadła kometa Czelabińska, nie czułem aby ten sen w końcu się spełnił. Z drugiej od kilku lat czuję jakby potencjał tego snu do spełnienie się zniknął.
Pozdrawiam załogę, (proszę nie podawać moich danych).
czytaj dalej
W listopadzie zmarła moja babcia, mieszkała w starym domu z roku 1928, który przepisała na mnie. Ja mieszkam jeden dom obok. Od czasu jej śmierci zaczynają się dziać coraz dziwniejsze rzeczy w tym domu. Z relacji mojej babci wynika, że w tym domu mieszkało bardzo dużo osób i dużo tam zmarło. Sama babcia także urodziła martwą córkę, którą dziadek sam pochował na cmentarzu. Niedaleko tego domu, kilkaset metrów dalej były schrony wojsk hitlerowskich w czasie II wojny światowej (dziś już zasypane).
Otóż wydarzyło się tam tyle dziwnych rzeczy, że nie jestem tutaj w stanie opisać nawet połowy. Zacznijmy od tego, że moja babcia zajmowała się trochę dziwnymi rytuałami - w czasie burzy robiła ołtarze i zapalała gromniczkę, była przeciwniczką księży a ostatnimi laty przed śmiercią ksiądz w ogóle nie chciał po kolędzie wchodzić do tego domu i kazał go omijać. Pamiętam, jak byłem małym dzieckiem, w domu była figurka Maryi autorstwa S. Kubickiego wysokości ok 70 cm - ponoć była tam od początku powstania tego domu i miała ochraniać ten dom. Gdy byłem małym chłopcem, doświadczyłem czegoś dziwnego z tą figurką: wyszedłem na dwór u babci i w oknie pomieszczenia na strychu, gdzie była ona postawiona, zobaczyłem rzeczywistą postać jakby tej figurki ale w postaci człowieka (kobieta w niebieskiej narzucie) - wmawiam sobie, że było to jakieś złudzenie lub moja wyobraźnia.
Doświadczałem parę razy w dzieciństwie halucynacji w tym domu, np. zobaczyłem dziadka, który schodził po schodach na parter ze strychu i miałem wrażenie, że dymi się z niego i widzę jakąś dziwną postać - ponoć wtedy zemdlałem - od tego czasu nie zdarzały mi się podobne halucynacje. Moja babcia z dziadkiem mieli małego czarnego psa: przez tydzień po jego śmierci ukazywał się babci na podwórku w nocy, gdy zobaczyła, kto to szczeka - nikt z nas jej nie uwierzył. Mój ojciec (syn babci) około roku 2000 doświadczył dziwnego zjawiska: gdy był w piwnicy, usłyszał głos jakby swojej babci (mojej prababci) która zawołała go po imieniu i zgasiło się światło z wielkim hukiem - jak się okazało, cały kontakt został wykrzywiony i przepalony, jakby ktoś uderzył w niego pięścią.
Mój ojciec zmarł w roku 2006, kilka tygodni po nim zmarł mój dziadek, dokładnie za 10 lat zmarła moja babcia - wszystko tu jest dziwne, nawet data urodzin i śmierci ojca oraz dziadka tworzy podwojoną liczbę szatana 666. Mój ojciec urodził się 1 stycznia a mój dziadek 2 stycznia. Od kilku miesięcy przed śmiercią babci, zaczęły ją nawiedzać dziwne zjawiska (nie cierpiała na Alzheimera czy Demencję) - mieszkała w tym domu sama i tam tez się urodziła. W nocy budziła się bo ktoś chodził po jej pokoju, drzwi słyszała jak się otwierają, jak ktoś dzwoni na dzwonek, ale nikogo nie było, jak ktoś świecił jej w nocy światłem po oczach - też uznawaliśmy to za jej sen lub wyobraźnię, do czasu jej śmierci. Życzeniem mojej babci było, aby na jej grobie nie było pomnika ani nawet skrzynki oraz krzyża (krzyżami w chwilach złości była w stanie rzucić w dziadka, a on to potem sklejał) - uszanowaliśmy to. Życzeniem jej było także, aby tego starego domu nigdy nikomu nie sprzedawać, jednak z powodu dużego zadłużenia na gospodarstwie, musieliśmy go wystawić na sprzedać - wystawiliśmy go miesiąc temu i od tego głównie momentu zaczęły mnie oraz moją matkę i narzeczoną nawiedzać straszne koszmary, a w domu zaczęły się dziać bardzo dziwne rzeczy, które widziało parę osób także dzieci.
Nie chcę sprawy rozgłaśniać, bo nie znaleźlibyśmy kupca, dlatego piszę tylko do Nautilus. W domu tym otworzyliśmy po jej śmierci okna w celu wywietrzenia pomieszczenia - chcąc iść wieczorem je zamknąć, z daleka widzieliśmy, że okna na noc zamykały się (przymykały - okna drewniane) same - być może to jakiś dziwny wpływ wiatru, ale rankiem one znowu aż do wieczora były tak pootwierane całkowicie, żeby wieczorem znowu się przymknąć. W końcu wkurzyłem się i zamknąłem szczelnie okna, gdy po dwóch dniach dwa okna były na całego otwarte, a kluc zmamy tylko my, włamania tez żadnego nie było - teraz je zamknąłem i już się nie otwarły. Klucz do domu posiadam tylko ja.
Od paru tygodni, dużo osób zauważa, że wieczorem w pokoju gdzie przebywała moja babcia na 5 minut włacza się światło, potem gaśnie -ja niestety tego nie widziałem, natomiast doświadczyłem innych dziwnych rzeczy. Ostatnio wczoraj moja kuzynka była u mnie i wyszła z psem na dwór (50 m od domu babci) - spojrzała w okno, oświeciło się światło, gdy wchodziła do naszego domu, wtedy zgasło - od razu poleciałem tam z psem, czy ktoś się nie włamał - nie, wszystko szczelnie pozamykane, włamania też nie było. Dziwną sprawą było, że idąc z psem na posesję mojej babci, zatrzymał się on przed wejściem do domu (chociaż jest to owczarek husky i mamy go też w domu) i nie chciał się dalej ruszyć - nie szczekał, ale po prostu jakby blokował go jakiś mur. Nie wchodziłem więc dalej z tym psem lecz musiałem go odprowadzić na moją posesję. W domu tym dwa razy była pani z biura nieruchomości - w czasie jej przebywania na 1 piętrze aby wystawić dom na sprzedać, nagle spadł ciężki garnek z półki, co ona sama zignorowała, ale ja wiedziałem już o co chodzi.
Dzisiaj byłem w tym domu, aby jeszcze posprzątać - okna były pozamykane, ale poczułem nagle przypływ potężnego wiatru, jakby był tam przeciąg - było to nawet przyjemne uczucie, wiatr był ciepły chociaż na zewnątrz jest zimno - trwało to kilka sekund. Jak się tam przebywa (są tam stare rzeczy, właśnie wyprzedajemy antyki) ja osobiście od razu chcę wyjść - męczy mnie chwilowa depresja, niepokój, obawa że dom się zawali - nie wiem.
Sprzedaliśmy starą lalkę przed tygodniem mojej babci, która kupiła jedna pani z Koszalina. Lalka dotarła do Koszalina, ale stwierdzono tam na poczcie, że paczkę z błahego powodu przekroczenia 2 cm wymiaru paczki należy odesłać do nadawcy - odebrałem więc paczkę i wysłałem drugi raz pocztą tradycyjną - znowu nie dotarła do pani z powodu problemów jakichś na poczcie - lalka pochodzi z lat 40. XX wieku. Zadzwoniłem więc do pani odbiorcy, osobiście pojechała na pocztę do koszalina i odebrała lalkę - jakby coś nie chciało, aby lalka opuszczała ten dom.
Niedawno miałem sen, w którym babcia zmarła oprowadziła mnie po swoim domu. Ostrzegła, że ktokolwiek zakupi go, zwali się na niego sufit i dom się zawali. Babcia zilustrowała to w śnie tym, że było przyjęcie nowego lokatora w pokoju gdzie mieszkała na ok. 6 osób. Babcia miała łóżko na strychu i zaczęła tąpać piętą w podłogę - na gości spadł sufit, były wszędzie trupy - to była kuliminacja.
Najpierw w tym śnie zaczęły się otwierać i zamykać okna, zapalać światło, poruszać przedmioty - dokładnie tak zaczęło się to dziać w chwili obecnej po wystawieniu domu na sprzedaż. W tym śnie obok babci na łóżku leżała też moja ciocia ze strony matki - strasznie cierpiała na łóżku bóle brzucha i miała umrzeć - zadzwoniłem więc do rodziny cioci, aby powiadomić o moim śnie - na drugi dzień ciocia, od lat zdrowa nagle dostała ataku wymiocin i bólów brzucha i przyjechało pogotowie -może to też potwierdzić jej rodzina, że dzwoniłem. Szukam pomocy w fundacji Nautilus, bo nie znam nikogo, kto może być medium, lub ma kontakt z duchami czy zjawiskami dziwnymi - byłem ateistą, ale teraz już nie wiem co o tym myśleć i jestem w stanie szukać pomocy u kogoś, kto się interesuje takimi sprawami - jestem ze Śląska okolice Rybnika. [...]
czytaj dalej
Szanowny Nautilusie, długo zastanawiałem się czy jest sens zwracać się do Państwa w takiej sprawie, ale zastanawia mnie to od pewnego czasu i postanowiłem napisać. O co chodzi, już śpieszę z odpowiedzią... Otóż jakiś czas temu jadąc samochodem włączyłem przez youtube Państwa audycje związaną z kontaktem z opcymi cywilizacjami. Wypowiadał się w niej pan Krzysztof Jackowski i powiedział coś, co zmroziło mnie na chwilę i spowodowało w jednym momencie flashback z dzieciństwa. W jednym momencie przypomniałem sobie całą sytuacje bardzo dokładnie i choć nigdy o niej nie zapomniałem, to jego słowa odświeżyły pamięć tego wydarzenia.
Cała sytuacja tyczy się pobytu u dziadków na wsi pewnego lata. W związku z tym, że do 10 roku życia wychowywałem się na wsi i zarówno ja, jak i rodzice byli przywiązani do urokliwej miejscowości w woj. lubelskim, co za tym idzie jeździliśmy na wieś bardzo często, natomiast podczas wakacji spędzałem tam praktycznie co roku min. miesiąc.
Mając około 12-13 lat pewnej ciepłej nocy podczas wakacji nie mogłem zasnąć, pamiętam, że było już bardzo późno. Zajmowaliśmy wtedy z rodzicami jeden duży pokój, tej nocy rodzice już dawno spali. Noc była piękna, księżyc świecił mocno, mimo to gwiazdy były dobrze widoczne, wstałem ze swojego łóżka, które stało przy oknie i zacząłem patrzeć w niebo przez otwarte okno, zauważyłem 'spadające gwiazdy', często widzi się takie zjawisko w letnie noce, jednak zauważyłem, że tych gwiazd w jednym momencie 'spada' bardzo dużo, przez wypowiedź pana Jackowskiego przypomniało mi się to wyjątkowe uczucie towarzyszące mi w tamtej chwili, pomyślałem, że to takie piękne, że udaje mi się zobaczyć coś wyjątkowego po czym... zarówno na tamten moment, jak i dzisiaj nie potrafię sobie tego wytłumaczyć - zaczęły mi lecieć łzy, zrobiło mi się strasznie smutno, zacząłem tęsknić, choć nie wiem czy tęsknota to odpowiednie słowo, w każdym bądź razie było mi strasznie źle, że muszę być tam gdzie byłem, a powinienem być... no właśnie, widząc gwiazdy myślałem, że powinienem być 'tam'. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to dość osobliwie, dlatego wahałem się, czy w ogóle napisać do Państwa...
W dniu dzisiejszym myślę, że mogłem obejrzeć po prostu deszcz meteorytów, ale to uczucie tęsknoty, płacz i okropny, dziwny smutek, uczucie opuszczenia, do teraz nie mogę pojąć dlaczego widząc taki piękny teatr nieba zacząłem płakać. Nie wiem ile mogło to trwać, pamiętam, że to jakby przedstawienie się skończyło i poszedłem spać zasypiając bez trudu z uczuciem swego rodzaju zrozumienia. Trudno opisać mi emocje towarzyszące tamtej nocy, ale doskonale je pamiętam. Nie pamiętam natomiast czy wcześniej jako dziecko miewałem takie uczucia, ale po tym wydarzeniu albo bardziej zacząłem się nad tym skupiać, albo po prostu pamięć jest bardziej klarowna i patrząc w niebo towarzyszyło, do dziś chyba towarzyszy specyficzne uczucie jakiejś więzi, pokrzepienia, poczucia, że szkoda, że nie mogę (już?) zobaczyć czegoś co przecież tam jest, ale mam pewność, że jest, bo myśląc 'świat' nie powinniśmy myśleć tylko o Ziemi. Ziemia to tylko planeta jedna z wielu, świat to jakby skupisko wielu rzeczywistości.
Nadmienię tylko, że nie mam żadnych zdolności parapsychicznych, nie doświadczyłem w zasadzie nigdy paranormalnych rzeczy i nigdy później nic podobnego mnie nie spotkało. Moja mama od kiedy pamiętam ma sny z którymi zawsze się liczę, bo często coś co się jej przyśni po prostu się sprawdza.
Zastanawiają mnie dwie rzeczy, pierwsza, że z relacji moich rodziców wiem, że od kiedy nauczyłem się czytać, to prosiłem ich o książki związane z kosmosem, nikt nie wie skąd przyszło to zainteresowanie, bo nikt w mojej rodzinie nie zajmuje się astronomią, nawet hobbystycznie.
Czy to dziecięce zainteresowanie mogło być związane z opisanym wydarzeniem ?
Druga rzecz z jakiej zdałem sobie sprawę to to, że nigdy o tym zdarzeniu nikomu nie powiedziałem. Zapamiętałem to i przeszedłem do porządku dziennego. Słysząc słowa Pana Jackowskiego o tęsknocie do gwiazd przypomniałem sobie wszystko dokładnie i opowiedziałem od razu swojej dziewczynie i zapytałem czy ona też kiedyś odczuwała coś w rodzaju tęsknoty patrząc w niebo. Odpowiedziała, że gwiazdy są piękne, ale nigdy nie towarzyszyło jej podobne uczucie.
Moją historię też wytłumaczyła raczej dziecięcą fantazją, ale ja jestem absolutnie przekonany o prawdziwości tego zdarzenia.
Czy w archiwum Nautilusa znajdują się historie podobne do mojej ? Z jednej strony wydaje mi się, że to nic niezwykłego, a z drugiej jednak... kiedy przypomniało mi się to jakże dziwne do zrozumienia zdarzenie i towarzyszące temu uczucie sprzed lat to... to coś wyjątkowego, dziwnego.
Pozdrawiam całą załogę,
Załogant
OD FN
Tęsknota za "gwiazdami" i czymś, co jest w nich daleko jest dość powszechna. Nie można wykluczyć, że część osób posiadająca tego typu wspomnienia i uczucia może mieć jakieś wspomnienia z obcymi lub posiadać własne doświadczenia z poprzednich wcieleń... są rzeczy na niebie i Ziemi, które nie śniły się filozofom. Czy mamy podobne relacje w Archiwum FN? Mamy.
czytaj dalej
Witam serdecznie, słucham w tej chwili audycję dot.snów, są to stare nagranie, aczkolwiek wciąż aktualne i chciałam się podzielić swoimi doświadczeniami związanymi ze snami....odkąd sięgam pamięcią zawsze śniłam...jako dziecko sądziłam , że wszyscy śnią, wszyscy tak mają, jednak po latach okazało się, że nie....nie wszyscy, stąd sceptycy w audycji...ktoś mówi, że są to nasze przeżycia, stan umysłu, ktoś inny, że to są nasze marzenia...nic podobnego..
...sny to przekazy, każdy z nas ma właściwe dla niego podpowiedzi, ostrzeżenia, czasem odpowiedzi,na zadawane przez nas pytania, sny to coś pięknego, to dar pochodzący od naszych przewodników duchowych...problem w tym, że nie zawsze rozumiemy przekaz, najczęściej występuje on, jako symbol, człowiek jest za głupi, żeby wszystko zrozumieć, a kierowanie się sennikiem, to nieporozumienie....każdy z nas ma swoją symbolikę
....kiedy nie rozumiem snu, podpieram się swoimi przeczuciami, intuicją i jest dobrze......mam 53 lata i proszę mi wierzyć, że mogłabym tomy wydać na temat swoich snów, bo było tego tak dużo przez te lata, nawet zasypiając popołudniu na 1 godzinę śnię.....one są częścią mnie...Czy prorocze sny miałam?...tak....miałam....mało tych, które dotyczyły obcych mi ludzi, czy jakiś sytuacji w kraju, znaczna część dot. mnie i moich bliskich mi osób, czasami znajomych..
Przytoczę najpiękniejsze sny, których nigdy nie zapomnę...to sny związane z moimi dziećmi....miałam podaną zawsze około połowy ciąży płeć dziecka i datę urodzin....w szkole kiedy miało nie być lekcji z przedmiotu we śnie miałam podany jaki, to przedmiot....egzaminy w szkole, wyniki...jak i u mnie, tak i u moich dzieci....czy sytuacje, jakieś przykre, które miały się zdarzyć....są sny, które mogą coś wskazać na długi czas przed ich wydarzeniem...jeden sen pamiętam, zrealizował się po około 10. latach....dotyczył on mojej mamy...miałam 9 lat, kiedy moja mama zachorowała, wcześnie renta, częste leczenie szpitalne...bałam się o Nią....modliłam się, żeby mama zawsze wróciła ze szpitala do domu....pojawił się sen, w którym zobaczyłam mamę, a raczej biały obłok w kształcie człowieka, unoszący się ku górze nad kamienicami.
...wiedziałam, że to moja mama, błagałam, żeby nie odchodziła...to był przerażający sen...ale wiedziałam też, ze pokazano mi miejsce, w którym moja mama odejdzie....i tak było....ten sen miałam w szkole podstawowej....może 6 - 7 klasa....i przez wiele lat, kiedy odwiedziłam mamę w szpitalu znanym mi, nie bałam się, bo to nie ten budynek, ale po latach, mając już 24 lata...kiedy pojechałam do mamy do Poznania i stanęłam przed kamienicą na Starówce, bo tam jest szpital i tam mama miała kolejną operację....nogi moje się ugięły....operacja się udała, wszystko było w porządku, cieszyłam się...do pewnego momentu....aż otrzymałam telefon, że mama miała wylew...i odeszła....oczywiście, w noc poprzedzającą wylew mamy miałam sygnał, był to przerażający sen, w którym ktoś strzelił do mojego męża, rozerwał mu klatkę piersiową, krew buchała i spływała po białej koszuli, wiedziałam, że coś bardzo złego się wydarzy...
za moment miałam telefon, zły telefon... to był jedyny sen związany ze śmiercią tak przerażający, inne byłe łagodne...np. moja zmarła ciocia podpływała do mostku i zabierała kogoś, któregoś razu chciałam popłynąć z ciocią, ale Ona powiedziała mi, że to nie mój czas....czasami ubierałam czarne rzeczy....czasami pojawiało się światło....które zabierało daną osobę....a kiedy mój tato miał umrzeć, pojawiła się w śnie starej daty, za to lśniąca lokomotywa, a ja idąc do niej, szłam po usypanych z ziemi nagrobkach....lokomotywa odjechała....wiedziałam co to oznacza....czułam.....raz miałam spotkanie z Jezusem....nie wyglądał, jak na obrazkach....był niewysoki, bardzo ciemne włosy, oczy, jak węgielki, lekki zarost....bardziej okrągłą twarz, ubrany był w biało niebieskie szaty, z Papieżem Janem II pożegnałam się, był u mnie we śnie....powiedział mi, że musi to zrobić dla świata......rano włączyłam radio i dowiedziałam, że On jest w szpitalu w ciężkim stanie....nie na wszystkie pytania dostajemy odpowiedzi, raczej przypłyną informacje, które możemy poznać...bywa, że na zadane pytanie, oglądam odpowiedź w ekranie....to jest na prawdę piękne.....dość często spotykam się z tymi, którzy odeszli, czasami jestem w takich miejscach, ze żałuję, że się obudziłam....niesamowite uczucie lekkości i spokoju.....coś niesamowitego...
..nie do opisania....pamiętam, kiedy po śmierci mojego taty, przyszła we śnie moja babcia, mama mojego taty i powiedziała mi, że mam się nie martwić...wszystko jest w porządku, że nikt tego nie mógł zmienić i tak miało być, pocałowała mnie i obudziłam się w środku nocy, podziękowałam za informację i od tej pory było mi znacznie lżej żyć....Słuchałam również audycji na temat reinkarnacji....oczywiście wierzę, że ona istnieje, nie musiałam poddawać się regresji.....miałam dwa przekazy dot. moich poprzednich wcieleń i proszę mi wierzyć, że więcej wiedzieć nie chce....z ciekawości zapytałam kim byłam, co robiłam.....ale już nie pytam, byłam bardzo zniesmaczona, kiedy dowiedziałam, że odebrałam dziecko biednej dziewczynie ze slamsów.....odebrałam jej synka, a ta dziewczyna, to obecna moja córcia......a ten chłopczyk malutki, to mój obecny syn...a kolejny sen pokazał karmę..
...w innym życiu odebrano mi córeczkę, a raczej uprowadzono....rozpacz niesamowita.....pisze o tym w skrócie, ale chciałam tylko dodać, że wierzę w sny, wierzę w reinkarnację, ale nie jestem zwolenniczką zaglądania do przyszłości, do jej poznawania....to droga na skróty.....każdy z nas ma wytypowaną drogę, każdy z nas ma wystarczająco dużo sił i ją dostaje nieustannie, aby pokonać wszystkie przeszkody na swojej drodze, wróżenie to nic innego, jak ingerencje w przestrzeń energetyczną pomiędzy nami a Bogiem.....zgodziliśmy się na taką drogę, więc bądźmy jej wierni i zaufajmy mądrzejszym od nas.....to jak próba przechytrzenia boskich ustaleń.....każdy z nas jest ciekawy, każdy z nas chciałby wiedzieć wszystko i znać odpowiedzi na pytanie i co dalej??? jeśli znamy dokładnie swoją przyszłość, to jaki to ma wtedy sens???? Życzę Wszystkiego dobrego !!!!!
Serdecznie pozdrawiam
[dane do wiad. FN]
czytaj dalej
Mam na imie Aneta. Mieszkam w pewnej malej wsi. Od lat interesuje sie zjawiskami paranormalnymi, UFO, kosmosem itp... Kiedy mialam ok. piec lat poszlam z moim bratem i kuzynem, ktory wtedy u nas byl, do sklepu... Nie poszlismy droga glowna lecz polną. Kiedy przechodzilismy obok sadu pewnego panstwa zamieszkalych w mojej miejscowosci zobaczylam rosnace tam kwiaty.
Nie wiedzialam wtedy jeszcze ze jest to sad; myslalam ze jest to zwykly maly lasek. Krzyknelam do brata ze zerwe te kwiaty i dam mamie i wtedy uslyszalam pewiem bardzo wyrazny glos... Nie pochodzil z jakiegos konkretnego miejsca; byl wszedzie! Słyszałam go bardzo wyraznie. Głos ten nalezal do jakiejs dziewczyny. Powiedziala mi,że nie moge zerwac tych kwiatów poniewaz zasadzila je ona dla swojego ojca.
Na poczatku nie przestraszylam sie jej, ale po pewnym czasie zaczelam o tym myslec. Nie powiedzialam o tym nikomu. Kiedy, po dlugim, czasie zapytalam sie mojego brata czy to pamięta odparl, ze nie i ze na pewno sobie cos wymyslilam...Niedawno zwierzylam sie z tego mojej babci, a ona powiedziala mi ze kiedys mieszkal tam pewien pan ktory mial corke...W zwiazku z tym zwracam sie do Państwa z pytaniem: Czy mogło to być naprawde jakies spotkanie z duchem, czy tez moze mogl byc to tylko glupi kawal? Jednak przypominam, ze ten glos nie wydobywal sie z zadnego konkretnego miejsca, tylko byl wszedzie wokol mnie!
Od FN
Jest wielce prawdopodobne, że był to głos nieżyjącej fizycznie córki byłego właściciela ogrodu.
czytaj dalej
Szanowna Redakcjo,
Chciałbym podzielić się z Wami pewnym odczuciem, którego doznałam podczas oglądania wywiadu z kapitanem bałtyckiego kutra, który przeżył spotkanie z istotami pozaziemskimi. /materiał prezentujemy na końcu tekstu - przyp. FN/
W pewnym momencie wspomina on, że gdy obiekt odleciał, nikt na kutrze nie uznał tego zdarzenia za niezwykłe i ekscytujące, wszyscy dokładnie wiedzieli z czym mieli do czynienia i przeszli nad tym do prządku dziennego.
Ja od dziecka bardzo lubię obserwować gwiazdy, wypatruję spadających...
Kilka lat temu (może dwa, może cztery...), w ciepłą noc jak zwykle wychodząc na zewnątrz spojrzałam w niebo i zobaczyłam "poruszającą się" gwiazdę, byłam przekonana że to spadająca gwiazda, dlatego przystanęłam i czekałam aż zniknie. Ona jednak się zatrzymała, trwała chwilę w danym miejscu, po czym jakby odleciała. A ja pomyślałam (dokładnie, pamiętam zdanie które wtedy pomyślałam), że to jakaś dziwna gwiazda, która spada nie w kierunku ziemi... I wróciłam do swoich zajęć.
Cały czas wiedziałam, że w moim umyśle jest to wspomnienie, ale nie było ono żadną miarą istotne. Dopiero niedawno (kilka miesięcy temu) przyszło mi do głowy, że to nie była ani gwiazda, ani z pewnością samolot (to było wielkości większej gwiazdy, coś jak Wenus, i nie migało). Wypowiedź pana kapitana dokładnie oddaje moje odczucia wobec tego co widziałam, nie było to w żaden sposób niezwykłe, tak jakby nie warte aby zajmować tym myśli.
Teraz tylko zadaję sobie pytanie, dlaczego niedawno, w naprawdę krótkim okresie czasu, przypomniałam sobie o tym, połączyłam to z jakimkolwiek obiektem nieznanym i dowiedziałam się o Waszym istnieniu?
Zbieg okoliczności, chociaż ja to już przestaje wierzyć, że coś takiego istnieje....
Pozdrawiam serdecznie :-)
Aga [dane do wiad. FN]
.... materiał wideo, o którym wspomina nasza czytelniczka
czytaj dalej
Kiedyś prowadziłam dziennik snów, ale było ich tyle, z braku czasu zaniedbałam jego prowadzenie a teraz myślę, by do tego powrócić. Chciałabym tylko zaznaczyć, że byłam ukochaną wnuczką moich Dziadków, byłam z Nimi bardzo emocjonalnie związana, bardzo przeżyłam Ich śmierć, a Dziadkowi pozwoliłam odejść dopiero 12 lat po Jego śmierci.
Teraz kilka snów: 31.12.1998 - przyśnił mi się mój Dziadziuś i powiedział mi chronologicznie ważne wydarzenia dla mnie z mojego życia, które nastąpią w ciągu najbliższych 7 lat. Nie podawał dat, mówił co się wydarzy. Bez szczegółów. Tylko same wydarzenia. narodziny mojego dziecka, rozwód, śmierć mojej Babuni a Jego żony, moja przeprowadzka. Faktycznie wszystko tak się stało. 26.09.2001 - w pierwszą noc po pogrzebie przyśniła mi się Babunia, podziękowała mi za zorganizowanie pogrzebu, stypy, podziękowała mi za moją pomoc ( choć przed śmiercią wielokrotnie dziękowała mi za opiekę ).
Dodała, że " wszystko było tak jak chciałam, bardzo cię kocham, jestem z wami". Powiedziała " ja jestem z Wami, ja żyję".
W tą samą noc przyśniła się również mojej Mamie, również powiedziała, ze bardzo Ją kocha, ze dziękuje. Moja Mama powiedziała Babci o Jej dowodzie osobistym, że jest już zniszczony i co teraz? Na co Babunia odparła: " ja żyję, ale dowód nie jest mi potrzebny. Dobrze wszystko załatwiłyście. Ja żyję Córciu i bardzo cie kocham." 20.05.2004 – ja prawie 30 letnia wówczas kobieta byłam na wczasach z moją Babcią.
Wszystko wyglądało identycznie jak wtedy kiedy miałam 7 lat i byłam w tym miejscu z Babcią na wczasach. Widziałam siebie jako dziecko, w tamtych latach kiedy faktycznie to się działo. Jak byłam dzieckiem, Dziadek wówczas z nami nie pojechał na wczasy, bo nie dostał wolnego w pracy a teraz w moim śnie się pojawił i powiedział: „ Masz jakąś ważną misję do wykonania w swoim życiu, a jeszcze tego nie zrobiłaś – to wszystko przed Tobą.”
Do dnia dzisiejszego nie wiem o jaką moją misję chodzi. 21.05.2004 – śnili mi się moi zmarli Dziadkowie i moja zmarła Ciocia a Ich córka. Byliśmy wszyscy przed szkołą podstawową, do której w dzieciństwie chodziłam a teraz zbliżał się czas kiedy moje dziecko miało pójść do szkoły. W śnie Dziadziuś powiedział mi, ze będzie się moim dzieckiem cały czas opiekował i żebym się nie bała. Sierpień 2004
– Babunia powiedziała mi telepatycznie oczami, że mam zdolność widzenia aury. „ moje imię, ty to umiesz”. Ja na to: „ Nie, Babciuń. Ja tego nie umiem” a Babunia odpowiedziała: „ Umiesz. Mówię, że to umiesz tylko ty w siebie nie wierzysz”. Od tamtego czasu co jakiś czas przez jakiś okres czasu widzę aurę ludzi, kolor, grubość. W następnym mailu jeśli jesteście Państwo zainteresowani opiszę kolejne sny. W tym również o reinkarnacji. Zmarli wracają do naszego świata w postaci naszych dzieci. Także o dzieciach, które czekają na pozwolenie przyjścia do naszego świata. Pozdrowienia dla ZN. A.
czytaj dalej
Chciałbym opisać swoją niezwykłą historię, która zaczęła się prawie ćwierć wieku temu i nie daje mi spokoju do dziś.... Wszelkie opisy przykładów synchroniczności bledną w obliczu tej historii. Otóż gdzieś w roku 1992 miałem dziwny i bardzo realistyczny sen. Znajdowałem się na brukowanej ulicy w jakimś mieście, był zachód słońca. Rozglądałem się wokół, patrzyłem na kamienice po lewej stronie ulicy, na drzewa w jakimś parku po prawej, na wprost było widać jakiś kościół... To nie były dzisiejsze czasy z pewnością..I nagle dał się słyszeć dziwny rytmiczny dzwięk. Spojrzałem na wprost i zobaczyłem oddziały żołnierzy w dziwnych uniformach.
Stałem jak wryty a żołnierze szybko zbliżali się do mnie i przechodzili przeze mnie jak by mnie nie było..I nagle usłyszałem w swojej głowie głos: "Ten żołnierz co teraz idzie będzie twoim bratem w następnym wcieleniu" Spojrzałem wnikliwie na wprost i zobaczyłem wysokiego czarnowłosego żołnierza, który rozglądał się na boki, widziałem szczegóły jego munduru, guziki, epolety. Nie spojrzał na mnie lecz tak jak inni przeszedł przeze mnie...a potem się obudziłem, ale nie mogłem tego snu zapomnieć.
Za jakieś dwa lata byłem w Kielcach na badaniach okulistycznych bo zaczynała mi się zaćma. Po badaniach wstąpiłem do małej pobliskiej księgarni i zobaczyłem na ścianie małą reprodukcję. Coś mi ten obraz przypominał, więc go kupiłem, przywiozłem do domu i położyłem bo jak na razie to z bliska niewiele widziałem. Za rok miałem pierwsza operację zaćmy a znów za rok drugą.. Jak już przejrzałem na oczy to przypomniałem sobie o tej reprodukcji i ją obejrzałem dokładnie z bliska. Jakie było moje zdumienie, gdy stwierdziłem, że jest to sceneria z mojego snu.
Gdy dokładnie sie przyjrzałem szczegółom, to zobaczyłem nawet szeregi żołnierzy maszerujących na końcu ulicy. Byłem pewien, że to miasto i sytuacja z mojego snu. Ponieważ znów gdzieś za rok wróciłem do pracy zeskanowałem sobie ten obraz i ustawiłem jako tło pulpitu. A któregoś dnia odwiedził mnie w pracy brat, siadł koło mnie a potem spojrzał na ekran komputera, po czym dosłownie zerwał się z niego i zapytał mnie głośno: "skąd masz ten obraz, ta sceneria śni mi się prawie co noc, jestem w tym śnie żołnierze, tam dalej jest garnizon a tym kościele codziennie się modlę". To co mnie najbardziej zaskoczyło, to modlitwy mojego brata, bo w obecnym życiu raczej rzadko chodził do kościoła nie mówiąc o modlitwie. Gdy mu opowiedziałem historię tego obrazu był bardzo roztrzęsiony.
Wyrażam zgodę na publikację tej historii, tylko nie bardzo wiem jak wkleić ten obrazek bo chyba jest za mało miejsca. Według informacji na odwrocie reprodukcji to namalował go Wilhelm Brucke malarz niemiecki (1820 - 1870) Berlin - widok na garnizon i ogród. A nawiasem mówiąc, brat dobrze znał niemiecki i nie wiedział dlaczego. Teraz niestety brat nie żyje, został w ubiegłym roku zamordowany dla zabawy i do tej pory toczą się postępowania karne.
OD FN
Poprosiliśmy autora historii o zrobienie zdjęcia tego obrazu i przysłanie go naszej redakcji. Oto skany tego obrazu.
czytaj dalej
Witam całą Załogę Nautilusa, na wstępnie pragnę dodać, że jestem z Wami chyba od początku, mam obecnie 29 lat czyli byłam gówniarą, jak zainteresowaliście mnie 'tymi' sprawami.. Wracając do tematu, chciałabym Państwu opisać pewną dziwną historię, która miała miejsce, chyba w roku 1998 lub 1999. Mój tata miał znajomego (on już nie żyje), który czasami do nas przychodził, był to facet, który zawsze lubił pić alkohol i tutaj pewnie ta historia może nie być do końca wiarygodna przez to..
Pewnego dnia tata powiedział nam, śmiejąc się przy tym, że Kazik (ten kolega) widział UFO. Gdy to usłyszałam, myślałam, że świat mi się zawali, poczułam coś w rodzaju ogromnego strachu, niepewności i braku bezpieczeństwa. Ja jako wtedy niespełna 12 letnia osoba, bardzo to przeżyłam i dręczy mnie ta historia do dziś, nie wiem dlaczego. Może po prostu stwierdziłam, że jednak kosmici istnieją i skoro przylecieli do takiej wiochy to jak tutaj mam się czuć bezpiecznie (mieszkam w małej wsi w małopolsce, okolice Olkusza, jest to Jura Kr.-Częst.).
Kazik opowiadał tacie cały roztrzęsiony i wystraszony, że wypił sobie tego wieczoru. Wracał do domu w nocy (nie wiem która mogła być godzina, bo chyba nie mówił), ale jak ona miał wtedy w zwyczaju, lubił sobie uciąć drzemkę na łonie natury i tak też wtedy zrobił. Mówił, że obudziło go jasne światło. Tak jakby się obudził ze snu, jakby nad ranem, jak każdy gdy jest jasno. Otworzył oczy i zdziwił się, że już jest tak jasno, a przecież dopiero się położył.. Ale zobaczył, że to ani słońce go oślepia ani lampa, tylko, że nad nim wisi jasne UFO (od razu to tak nazwał, nie pisał nic w stylu kula czy coś).
Jak mówił, było słuchać lekkie jakby brzęczenie, czy bzyczenie, jak rój pszczół. Szybko wstał, był tym zjawiskiem wystraszony i ruszył przed siebie do domu, prawie biegnąć. UFO jak mówił w tym czasie lekko się przesunęło na wschód. Wstając zobaczył, że druga stroną drogi idzie jakaś czarna istota, albo dwie już nie pamiętam, bo czas niestety zrobił swoje. Zaczął na to coś brzydko mówić, żeby spierd***** i takie inne rzeczy. Mówił potem w opowieści, że chcięli go porwać.
Nie wiem, ale chyba po tej opowieści zaczęłam się interesować UFO. Żałuję, że nigdy nie zapytałam się go o to a miałam wiele okazji.. Pisząc do Was, przypomina mi się wiele innych rzeczy. Nie wiem skąd on wtedy wiedział i umiał nazwać to coś, że to UFO i że go porwą.. Nie było wtedy w roku 1999 ani nic o tym w tv ani nie było internetu, on był biedy jak mysza kościelna. Kazik też mówił mojemu tacie, że Matka Boska albo Jezus mu sie ukazali, że jak leżał (pewnie pijany) to z sufitu się to co coś wyłoniło. Teraz jak to analizuję to wydaje mi się, że tym Jezusem czy Maryją mogli być kosmici, tylko, że przeobrażeni.. Przepraszam za chaotyczność, ale nie chce nic pominąć. Było to okres letni na pewno, skoro spał gdzieś w rowie i nie jechało żadne auto, jak to na wsi w nocy. Na drugi dzień okazało się, że tej samej nocy inny facet widział UFO nad latem, gdy poszedł wypuścić psa, niestety nikt im nie uwierzył a o sprawie zapomniano.
Jeżeli chodzi o mojego tatę, to pamiętam, że kiedyś opowiadał, że szedł na spacer, przechodzą obok małego stawu, zauważył, że coś z niego wylatuje i szybuje w niebo.. Widziałam, że był poruszony i lekko wystrachany, on jest sceptykiem, więc tym dziwniejsza jego reakcja. Nie umiał tego nazwać, mówił, że jakaś kulka czy coś. Może to było USO.. Ja miałam kiedyś dziwny incydent. Obudził mnie coś, co jakby mi się śniło i mówiło do mnie 'nie bój się', obudziłam się i od razu spojrzałam w róg pokoju, jakby to coś z tamtą do mnie przemawiało, dodam, że głos był bezpłciowy czyli nie wiem czy kobieta czy facet to mówili. Nie było to coś strasznego, raczej to był łagodny głos. Nie raz na ciele mama dziwne ślady, kiedyś na stopie od zewnątrz miałam okrągły placek poprzecinany jakby kreskami, skóra w tym miejscy była bardzo sucha i swędząca. Wiele czasu upłynęło, zanim się tego pozbyłam na zawsze. Jakieś zadrapania, chyba, że się drapię nerwicowo w nocy, albo ala malinki na szyji..
Co do bardziej paranormalnego przypadku to pamiętam bardzo dokładnie, że było ciepło, bo były otwarte drzwi w domu na dwór i było słonecznie. Byłam mała, miałam chyba z kilka lat i na pewno mówiłam już. Wyszłam na dwór i gdy już chciałam zakręcić i zejść po schodach, wmurowało mnie. Na wysokości około 2-2,5 m nad chodnikiem, czyli w połowie domu, coś wisiało. Było to coś wielkości metra na metr, jakby nieduży basenik dla dziecka. Było chyba okrągłe, zielone. Ja długo o tym nie pamiętałam, przypomniało mi się to kilka lat temu i do dziś mi się to przypomina. Próbuje sobie to przypomnieć, jak dokładnie wyglądało, cały zarys itp. na próżno. Uciekłam cała spanikowana, jakby to coś miało mi zrobić krzywdę.
Długo sobie to tłumaczyłam, że to był tylko sen i jak to dziecko miałam wybujałą fantazje, albo coś w tv obejrzałam i potem mi się to śniło. Pamiętam, że jak uciekłam to poleciałam do pokoju z balkonem i przez deski w w balkonie wyglądałam czy to coś tam jest jeszcze. Niestety nie wiem czy coś widziałam, nie pamiętam jak się to skończyło. Po jakimś czasie była rozmowa w domu o jakiś samolotach czy coś i ja jakby nigdy nic powiedziałam do mamy coś na temat tego czegoś do widziałam na dworze (chyba to wzięłam za samolot, które znałam i często widziałam, że latają bo spuszczają skoczki na Pustynię) a mama na to, że ona nie wei o czym mówię i żadnego samolotu nie widziała.
Wtedy poczułam się tak, jakbym dostała w twarz. Momentalnie zesztywniałam, poczułam się dziwnie i zamilkłam. Nie wiem dlaczego tak się zachowałam, tak jakby coś mi zakazało o tym mówić. Dodam na koniec, że robię wiele zdjęć, przyrody itp. Czasami robię krajobrazu. Nie raz na moich fotkach widać, kule, czy płaskie dyski. Przy robieniu nic nie ma na niebie, dopiero na laptopie widać, że coś sobie wisi. Kiedyś miałam na zdjęcie 3 jasne kule, tak jakby od metalu odbijało się słońce, dodam, że zdjęcie robiłam kilka naraz, czyli klatka po klatce, tylko na 1 były te kule, wykasowałam te fotki, bo czułam się nieswojo. Pozdrawiam serdecznie, Ania.
czytaj dalej
[...] Przyszedl czas zebym i ja opisala jakis fragment bardzo burzliwego zycia :-) Wieeele lat temu po rozwodzie... spotkalam kogos kto byl ogromna moja miloscia. Byl starszy ode mnie i sam siebie zartobliwie nazywal Aniolem . Duzo zajmowal sie rzeczami paranormalnymi i od razu wiedzial, ze ja widze i czuje wiele rzeczy (to w innej opowiesci)
Czesto mowil, ze mam stara dusze i duzo rozmawialismy o tych rzeczach, pomogl mi radzic sobie z pewnymi strachami ...
To byla ogromna milosc, nie wyobrazalam sobie zycia bez niego! Czesto tez zartobliwie mowilismy , ze ten ktory pierwszy odejdzie -podpowie drugiemu jak tam jest :-) Mielismy sie pobrac, planowalismy dziecko , zycie...
Od dziecka tocze walke przed strachem przed duchami ktore nawiedzaja mnie we snie, historii jest masa i przez lata juz wiem, ze to nie sa zwykle sny bo przychodza ludzie i prosza o cos a ja nawet nie wiedzialam ,ze nie zyja (to inne opowiesci)
Raz mialam straszny sen, to byl jakis nalot krzyk masy duchow, ktore cos chcialy mi wykrzyczec, obudzilam sie sama z krzykiem, ale On juz nie spal a tylko mnie tulil i uspokajal. Powiedzial wtedy , ze widzial moj sen, widzial co sie wokol mnie dzieje i trzeba to sprawdzic. Jednak uparcie odwlekal rozmowe o tym...
Nagle (kilka dni pozniej)kiedys rankiem telefon "zginal w wypadku"
Nie ma slow na opisanie tego co sie dzialo po tym telefonie ze mna i w moim domu...
Bylam w ogromnym szoku, kroplowki , lekarze, przyjaciele obok...silne srodki uspakajace...Przyjaciele mieli dyzury przy mnie...Pomagali wszyscy, moj byly maz bardzo tez pomagal (tez juz mial swoja rodzine i nadal jestesmy w przyjazni)
Nie jadlam nie pilam, kroplowki, placz...
Ale obok mnie w mojej glowie wszystko bylo zburzone. Bylam jakby w innym swiecie. On nie chcial odejsc, byl obok, spal obok, spadaly rzeczy, walil w drzwi...Ludzi , ktorzy byli w moim domu slyszeli to i czuli... I oczywiscie raz usilowal mi przekazac cos. We snie stal przy scianie i gestami pokazywal mi zebym zapamietala to co pokazuje a mianowicie: wyjmowal ze sciany okulary, jedne za drugimi ,pokazywal ze wyjmuje ze sciany okulary...Tak jakby nie mogl nic wiecej, tak jakby jakas sila pilnowala tej tajemnicy, wiec tylko symbolicznie cos mi pokazywal...
Ciagle mysle o tym snie i mysle ze to byl symbol innych swiatow bo okulary symbolizuja cos czego nie widac...
Oczywiscie czas zrobi swoje i wyszlam z tego smutku...jednak wiem , ze on jest obok, a konkretnie byl do pewnego momentu ...
pozdrawiam
czytaj dalej
Od autorki tekstu:
[...] przesyłam tekst o Wandzie Dynowskiej i Michale Tokarzewskim-Karaszewiczu.Zdaję sobie sprawę,że jest on dość długi,ale starałam się i tak jak najkrócej opisać życie tych dwojga ludzi o bardzo bogatych życiorysach. [...] były to osoby, które cały czas pracowały nad rozwojem duchowym, głównie pracując dla innych i to przez całe swoje życie,narażając się na wiele przykrości,a ponadto otwarcie mówili o reinkarnacji,karmie,co przecież i w naszych czasach nie jest rzeczą oczywistą. Myślę,że może to być interesujące dla wielu czytelników Nautilusa.Załączam cztery zdjęcia do tekstu Pozdrawiam serdecznie, Beata [dane do wiad. FN]
Wielu z Was mieszkańców Warszawy oraz turystów było na ulicy Generała Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza, ale gdyby zapytać, gdzie owa ulica jest położona, niewielu znałoby prawidłową odpowiedź. Wielu było również na grobie generała, niektórzy bywają tam regularnie przynajmniej raz w roku, ale również niewielu wie, że odwiedza między innymi ten właśnie grób, ponieważ niewielu ludziom to nazwisko cokolwiek mówi.
Również Wanda Dynowska jest nazwiskiem, które wzbudziło zaskoczenie, gdy goszcząc w Gdańsku w 2008 roku Dalaj Lama nagle powiedział: „Mało kto wie, ale gdy w latach pięćdziesiątych znalazłem się na uchodźstwie poznałem dwoje wspaniałych Polaków. Byli dużo starsi ode mnie.Ta kobieta Polka była wtedy dla mnie jak przybrana matka. To dzięki Niej zostałem wegetarianinem. Tą Polką była Wanda Dynowska.”
Chciałabym przedstawić sylwetki dwojga ludzi, którzy mając odwagę podążać ścieżkami rozwoju duchowego, które krzyżowały się ze sobą nieraz przez całe ich życie, jednocześnie ciężko pracowali dla dobra innych ludzi, Polski i Indii. Wanda Dynowska to osoba, którą los postawił na drodze życia takich liderów politycznych i duchowych dwudziestego wieku, jak Piłsudzki, Ghandi, Dalaj Lama, Wojtyła, dla których była inspiracją. Była szpiegowana przez wywiad brytyjski za działalność na rzecz wolnych Indii, natomiast w Polsce perelowska SB uważała ją za obcą agentkę.
Generał Michał Tokarzewski-Karaszewicz to legendarny obrońca Lwowa z 1918 roku, najmłodszy generał w wojsku Polskim awansowany na to stanowisko w 1924 roku przez Prezydenta RP Wojciechowskiego. Nominacja była dowodem dużego zaufania, jakim Marszałek Józef Piłsudzki darzył Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza. Stworzył on od podstaw Służbę Zwycięstwu Polski, przemianowaną na Związek Walki Zbrojnej, a następnie na Armię Krajową. Był zastępcą Generała Andersa w Armii Polskiej, a po wojnie pozostając w Wielkiej Brytanii, gdzie pracował jako robotnik, był jednocześnie od 1954 roku Generalnym Inspektorem Sił Zbrojnych i Ministrem Obrony Narodowej w Rządzie Rzeczpospolitej Polskiej na uchodźstwie.
Jednocześnie zarówno On jak i Wanda Dynowska byli jednymi z najwyżej postawionych polskich teozofów przed drugą wojnąświatową – gdzie jedną z podstawowych zasad zawartych w ideach teozoficznych jest teoria reinkarnacji, wyjaśniająca takie zgadki życia jak: nierówności umysłowe, moralne i społeczne itp. Oboje byli wolnomularzami, gen. Michał Tokarzewski-Karaszewicz uzyskał w 1937 najwyższy 33 stopień wtajemniczenia, a jednocześnie od 1926 był duchownym Liberalnego Kościoła Katolickiego. Wanda Dynowska miała ponadto zdolności przewidywania przyszłości, a generał umiał przekazywać myśli na odległość, leczył dotykiem, znany był z proroczych wizji i snów.
Wanda Dynowska przyszła na świat w 1888 roku, w majątku ziemskim Istalsno w domu znanym w okolicy z patriotycznych tradycji. Matka Wandy Helena Dynowska miała zdolności jasnowidzące z których słynęła. Wanda już jako dorastająca dziewczyna uznała, że jedynym logicznym wyjaśnieniem zagadek życia jest reinkarnacja. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagielońskim, oraz przyrodoznastwo na Uniwersytecie w szwajcarskiej Lozannie i na paryskiej Sorbonie. Władała kilkoma językami.
Michał Tokarzewski-Karaszewicz urodził się we Lwowie w 1892 roku, w 1913 rozpoczął studia na Wydziale Prawa i Umiejętności Politycznych we Lwowie, które następnie kontynuował na Wydziale Medycznym Uniwersytetu Jagielońskiego w Krakowie. Oboje działali w organizacjach niepodległościowych Józefa Piłsudskiego. Michał TK szybko piął się po szczeblach kariery wojskowej wstępując do Legionów Polskich. W 1915 Józef Piłsudski awansował go do stopnia majora,
w czasie kryzysu był internowany, później działał w strukturach Polskiej Organizacji Wojskowej. Od 1918 roku ponownie objął dowodzenie 5 Pułkiem Piechoty Legionów, zorganizował odsiecz dla walczącego Lwowa, która zaważyła na utrzymaniu miasta, dla którego pozostanie już na zawsze jego legendarnym obrońcą. W 1919 awansował do stopnia pułkownika, a w 1924, tak jak już pisałam, został najmłodszym generałem brygady w Wojsku Polskim.
Zarówno Wanda Dynowska jak i Michał TK równolegle z działaniami niepodległościowymi podążali swoimi indywidualnymi ścieżkami rozwoju duchowego, które spotkały się w ruchu o nazwie Teozofia. Jest to światopogląd religijno-filozoficzny będący syntezą zachodnich tradycji ezoterycznych i wschodnich teorii dotyczących duchowości. Członkowie tego Towarzystwa poszukiwali wewnętrznej prawdy zawartej we wszystkich religiach. Podstawowym celem było uczenie się i pomaganie innym.
Za fakt oczywisty członkowie tego ruchu uważali reinkarnację i karmę – prawo przyczyny i skutku, gdzie człowiek realizuje w życiu zadania nałożone na niego jeszcze w poprzednich wcieleniach, a ludzkie czyny są przynajmiej po części zdeterminowane wolą kosmicznego prawa i po śmierci indywiduum przechodzi w celu ich kontynuowania do dalszych inkarnacji. Jedno z podstawowych przesłań brzmiało: „Nie ma religii wyższej niż prawda.” Uważano, że zdolności parapsychiczne człowieka można wyjaśnić naukowo i opanować dzięki systematycznym praktykom. Pracowano nad braterstwem ludzkości bez różnic religinych i narodowościowych oraz nad Dialogiem międzykulturowym, gdzie zagłębianie się w filozofię i religię Wschodu nie oznaczało rezygnacji z własnych przekonań, ani utraty własnych tożsamości. Wręcz przeciwnie uważano, że odmienność poglądów i wyznania są wartością, a nie powodem do wykluczenia.
W 1923 Wanda Dynowska została sekretarzem generalnym Towarzystwa, a Michał TK był jednym z najwyżej postawionych Teozofów, który miał prawo do noszenia srebrnej swastyki. Takie prawo uzyskały tylko trzy osoby. W 1924 roku powzięli zamiar utworzenia w kraju wolnomularstwa mieszanego, który skupiał na świecie czołowe osobistości ze środowisk teozoficznych.
Dynowska uważała Józefa Piłsudskiego za wcielenie Ducha Polskiego Narodu, miała stały dostęp do Marszałka zarówno w Belwederze jak i w Sulejówku,gdzie informowała Go o wszystkich poczynaniach ruchu, czym Marszałek się żywo interesował-nazywana była teozofką Piłsudskiego. O życiu duchowym Marszałka mówiła:
„Mam wrażenie, że ze swoją istotną, a głęboką, ale nie ordotoksyjną wiarą skrywał się”.
Do spotkań Józefa Piłsudskiego z Wandą Dynowską, oraz Michałem Tokarzewskim- Karaszewiczem dochodziło bardzo często - odbywali spotkania w zamkniętym gronie, a sam Marszałek nalegal na stworzenie samodzielnej polskiej organzacji teozoficznej. Po uzyskaniu zgody Komendanta, utworzono również wolnomularstwo mieszane Le Droit Human, które w wielkim skrócie tym różniło się od zwykłego, że mogły do niego należeć kobiety i wpisywało się w ówczesnym czasie w walkę o równouprawnienie płci. Józef Piłsudski o rozwoju prac był informowany na bieżąco. Sam nigdy do masonerii nie należał (w przeciwieństwie do swojego brata mecenasa Jana Piłsudskiego, który działał w Loży Wileńskiej wraz z Michałem Tokarzewskim-Karaszewiczem, który ponadto był również członkiem takich lóż jak „Świety Graal”,czy też „Święty Michał Archanioł), ale uważał, że przynależność Polski do światowej masonerii może dać poparcie w rokowaniach pokojowych. Polecił, aby do lóż wstępowali wojskowi mówiąc: „Będę rad, jeśli moralny i idealistyczny wpływ dosięgnie oficerów, których poziom nie zawsze odpowiada moim życzeniom”. Do lóż wstępowało wielu cywilnych i wojskowych piłsudczyków, niektórzy z najwyższych szczebli elit. W 1926 Piłsudski jednakże nakazał „uśpić” loże.
Spotykało się to oczywiście z wieloma atakami ze strony zarówno Kościoła jak i endecji, ale dla obrony przytoczę tutaj słowa prof. Stanisława Swaniewicza (jednego z ocalałych z Katynia), który napisał w paryskiej Kulturze: „...stanowisko naszych przyjaciół, o których wiedzieliśmy, że należeli do masonerii, było o wiele bardziej zgodne z zasadami etyki chrześcijańskiej, niż stanowisko większości przedstawicieli kleru zarówno polskiego jaki i litewskiego...”
Środowisko Dynowskiej i Tokarzewskiego-Karaszewicza caly czas pracowało nad samodoskonaleniem duchowym, oraz działało na rzecz społeczeństwa.
Lato spędzali na łonie natury nad Bugiem w Mężeninie. Pieniądze na ten ośrodek przekazano Towarzystwu z inspiracji samego Marszałka. Duszą wszelkich poczynań byli zawsze Dynowska i Tokarzewski-Karaszewicz. Odbywały się tam dyskusje na tematy rozwoju duchowego, reinkarnacji, ale także na tematy społeczno-polityczne. Przez kilka lat przewinęło się przez ośrodek kilkaset osób. Stałym gościem był między innymi dr Janusz Korczak, który podzielał pogląd,że nasze istnienie wpisane jest w uniwersalny plan Wszechświata, a my przechodzimy z jednego bytu w drugi w celu osiągnięcia oświecenia. Kodeks etyczny reprezentowany zarówno przez teozofów jak i masonów był mu bliski, dlatego wstąpił do jednej z lóż w 1926 roku. Skupienie pod jednym sztandarem ludzi wszystkich ras, religii i narodowości, którzy podejmują wysiłek wewnętrznego duchowego rozwoju, aby działać dla dobra innych, było zrodzone jakby z jego marzeń, a które sam realizował do samego końca swoich dni. Jeszcze dwa dni przed wyjazdem do Treblinki wraz ze swoimi dziećmi w 1942 roku w „Pamiętniku” zanotował: „Nikomu nie życzę źle. Nie umiem. Nie wiem, jak to się robi.”
Wracając do Mężenina, to wraz z Tokarzewskim prowadził tam długie dysputy, wspólnie medytowali.Odbywały się tam także letnie kolonie dla jego podopiecznych - dzieci żydowskich z najuboższych rodzin.Wszyscy pracowali nad samodoskonaleniem się, rozwojem duchowym - byli między innymi wegetarianami. Zalecano także wstrzemięźliwość od używek, alkoholu i stosunków pozamałżeńskich (tutaj trzeba uczciwie napisać, że z ostatnią wymienioną kwestią Michał TK miał problem ze względu na swój niebywały urok osobisty, urodę i charyzmę, które przysparzały mu niezwykłego wręcz powodzenia u płci przeciwnej, a z którego nierzadko korzystał.)
Jednocześnie tak jak wspomniałam na początku, od 1926 Michał Tokarzewski-Karaszewicz był duchownym Kościoła Liberalnego-Katolickiego (co nie kolidowało z posiadaniem żony i rodziny, bo takową generał posiadał). Czasami odprawial msze w siedzibie teozofów na Mokotowskiej 12 przy placu Zbawiciela.
W 1935 r. po śmierci Józefa Piłsudskiego Wanda Dynowska pojechała odwiedzić Indie, gdzie zajęła się religią i kulturą tego kraju. Maharishi największy ówczesny mistrz religijny został Jej osobistym nauczycielem duchowym. Przetłumaczyła „Bhagawadgitę”, którą Michał Tokarzewski-Karaszewicz nauczył się prawie całą na pamięć, oraz poznała Mahatmę Gandhiego - lidera walki Hindusów o wyrwanie spod brytyjskiego panowania. Stało się to początkiem Jej współpracy z Ghandim według idei walki bez przemocy w praktyce. Pomagała organizować kolejne zjazdy Indyjskiego Kongresu Narodowego, narażając się tym samym na inwigilowanie przez brytyjski wywiad. Gandhi tytułował Ją w listach słowem „Śri”, które oznacza świętą lub szczególnie szanowaną osobę. Cały czas jednak towarzyszyło Jej silne przeczucie troski o Polskę, dlatego gdy wybuchła wojna w 1939 próbowała wrócić do kraju. Tak wypowiedział się na ten temat Gandhi:
„Wierzy ona głęboko w Ahimsę (nieużywanie przemocy) i właśnie to przyczyniło się do jej postanowienia i do jej czynu. Cała jej dusza powstała w najgłębszym proteście i bólu przeciwko zbrodni i krzywdzie jej kraju. Pojechała więc do Polski, która według jej gorącego odczuwania walczy i walczyć będzie do upadłego nie tylko o zachowanie swojej wolności alei za wszystkie pozbawione jej narody”. Nie udało się Jej się do kraju przedostać, zatem wróciła do Indii i tam działając na rzecz polskiej sprawy rozpoczęła pracę w konsulacie w dziale propagandy.
Gen.Michał Tokarzewski-Karaszewicz tak jak wspomniałam wcześniej mając wszelkie uprawnienia rozpoczął prace nad stworzeniem Polskiego Państwa Podziemnego powołując do życia Służbę Zwycięstwu Polski stając się pierwszym dowódcą polskiej konspiracji antyhitlerowskiej-został Dowódcą Głównym o pseudonimach „Doktor” i „Torwid”. Jego zastępcą został Stefan Rowecki „Grot” póżniejszy komendant główny AK. Pisząc w wielkim skrócie Służba Zwycięstwu Polski została przemianowana na Związek Walki Zbrojnej, a następnie na Armię Krajową. W szeregach SZP działało wielu teozofów.
Z rozkazu gen. Sikorskiego został przeniesiony do Lwowa i wkrótce aresztowany. Miał fałszywe personalia, więc nie został od razu rozpoznany. Jako Tadeusz Mirowy trafił do więzienia w Dniepropietrowsku, gdzie pracował zgodnie ze swoim wykształceniem jako lekarz - cieszył się tam szacunkiem współwięźniów i kadry obozowej. Przypadkowo rozpoznany w obozie został natychmiast przewieziony do Moskwy i osadzony na Łubiance. NKWD próbowało nakłonić Go do współpracy - zdecydowanie odmówił.W trakcie pobytu w więzienu często medytował i nawiązywał kontakt telepatyczny z wtajemniczonymi teozofami. W sierpniu 1941 został zwolniony i zaangażował się w tworzenie Polskich Sił Zbrojnych na uchodźstwie, został zastępcą Gen.Władysława Andersa który tak o nim powiedział: „...Nie będę wyszczególniał zasług ani uwypuklał kim był gen. dyw. Tokarzewski-Karaszewicz dla 6 dywizji. Znają go tam wszyscy żołnierze, od pułkownika po szeregowca, nie tylko jako swego Dowódcę, którym się dotąd szczycili, lecz również jako najlepszego opiekuna i przyjaciela zawsze czułego na ich dolę i niedolę, zawsze śpieszącego im z pomocą i radą...”
Los ponownie zetknął Wandę Dynowską i Gen.Michała Tokarzewskigo-Karaszewicza w Indiach, gdzie zarówno Wanda jak i Michał zajmowali się „andersowcami”. Powstały tam obozy i miejsca zakwaterowania dla tysięcy Polaków w tym dzieci - w opiekę nad którymi oboje szczególnie się zaangażowali, poświęcając temu zadaniu kilka lat. Dynowska chcąc połączyć oba nasze narody organizowała odczyty, powstał też zespół pieśni i tańca. Została opublikowana monografia Marszałka Piłsudskiego. Jednakże najważniejszym Jej dziełem było utworzenie w 1944 roku Biblioteki Polsko-Indyjskiej, gdzie wydano około 100 tłumaczeń. Odwiedziła Polskę dwukrotnie w 1960 i 1969 roku. Podczas tych wizyt spotykała się z Karolem Wojtyłą (biskupem, póżniej Kardynałem), któremu przepowiedziała, że zostanie Papieżem - mówiąc w listopadzie 1969 roku: „Kardynał Wojtyła będzie pierwszym słowiańskim papieżem”. Ksiądz Adam Boniecki przeprowadził obszerny z Nią wywiad. Opisał Ją takimi slowami: „była osobą niezwykłą, głęboką i międzykulturową. Urocza, ciepła, kontaktowa, mądra, poważna-wszystko, tylko nie nawiedzona, czy afektowana”. Miała tutaj wiele odczytów, spotkań, na które przychodziły tłumy ludzi. Była pod czujnym okiem tajnych służb PRL - rozpracowywał Ją drugi Departament MSW.
W ramach zaślubin wlała do Morskiego Oka wodę z Gangesu, a także przekonała świętych mędrców indyjskich do rozpoznania słynnego czakramu na Wawelu, gdzie odbyła medytację. Będąc przy tym temacie na moment cofnę się do roku 1925, kiedy to na otwarcie w Polsce pierwszego koła obrządku mieszanego przyjechał wraz z żoną wybitny działacz teozoficzny dr George Sydney Arundale, który był bojownikiem o wolność Indii i z tego powodu spędził klika lat w brytyjskim więzieniu. Najpierw odbył spotkanie z Józefem Piłsudskim, a następnie pod opieką Wandy Dynowskiej i Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza udali się do Krakowa. Po drodze zatrzymali się w Częstochowie, gdzie dr Arundale był pod wrażeniem obrazu Madonny.W Krakowie, kiedy jeszcze gród krakowski nie istniał ustanowione zostało duchowe Centrum Mocy - silnie namagnetyzowany Ośrodek jest znakiem błogosławieństwa nie tylko dla Polski, ale dla całej Europy środkowej i wschodniej. Dr Arundale odczuł bardzo silne oddziaływanie tej mocy, energii (które jak wiadomo znajduje się w kaplicy św. Gereona, pomiędzy Katedrą a Zamkiem). Z Krakowa Aruandale'owie wraz z Dynowską i Tokarzewskim udali się w Tatry, gdzie spędzili kilka godzin nad Morskim Okiem. Dr Arundale poczuł, iż jeden ze szczególnie pięknych i majestatycznych szczytów jest w specjalny sposób związany z Polską i jest istotą niebiańską przebywającą w jednej z trzech sfer ponad sferą fizyczną.
Wracając do lat sześćdziesiątych - w Indiach Wanda równolegle zaangażowała się w pomoc Tybetańczykom. Wpłynęła na decyzję premiera Nehru, swojego starego znajomego z czasów walk o niepodległość Indii - o przyjęciu tybetańskich uchodźców. Udała się do położonej w północnych Indiach Dharmasali, gdzie znajdowała się tymczasowa stolica Tybetańczyków z siedzibą emigracyjnego rządu Dalajlamy. Pomagała tam organizować szkoły i wioski dziecięce. Tam właśnie miała bliski kontakt z Dalajlamą, który nazywał Ją przybraną matką. Cały czas pracowała nad samorozwojem duchowym, pozostawała w dobrych kontaktach z teozofami, choć nie uczestniczyla już aktywnie w ich pracach pochłonięta cały czas licznymi, nowymi wyzwaniami, przeszła natomiast na buddyzm lamaistyczny.
Należy tutaj wspomnieć o osobie Juddu Krishnamurtim znanego filozofa, również wywodzącego się z ruchu teozoficznego, który zrezygnował z roli guru i mistrza, a który do końca życia w 1986 roku głosił potrzebę samodzielnego rozwoju duchowego - znał on dobrze zarówno Wandę jak i Michała, którzy byli pod ogromnym wrażeniem Jego osoby - były pomiędzy nimi głębokie związki duchowe trwające od 1920 roku kiedy się poznali.Wanda Dynowska przetłumaczyła wiele jego prac.
Tokarzewski-Karaszewicz pozostał natomiast po wojnie na emigacji w Wielkiej Brytanii, gdzie jak wspomniałam na samym początku pracował jako robotnik, a od 1954 był Generalnym Inspektorem Sił Zbrojnych i ministrem Obrony Narodowej w rządzie Rzeczpospolitej na uchodźstwie. Również i On cały czas pracował nad rozwojem duchowym. Już pod koniec lat dwudziestych został wprowadzony w tajniki starożytnych misteriów egipskich, oraz przyjęto go do ekskluzywnego i otoczonego nawet wśród teozofów aurą sekretności bractwa The Egyptian Rite of the Ancient Mysteries i to właśnie w Londynie w latach 50 powołano go do jego ścisłego 9 osobowego ciała kierowniczego. Najogólniej mówiąc celem zakonu było sprowadzanie boskiej energii mającej zapewnić szczęście światu. Przekonany był o istnieniu kosmicznych fluidów, leczył dotykiem, tworzył kręgi ochronne nad osobami, umiał przekazywać myśli na odległość, a także miał prorocze sny i wizje. Opisał te przypadki w swoich pamiętnikach Gen. Leon Berbecki: „Sława jego proroczych wizji i snów doszła aż do Indii, skąd zaczęli napływać współwyznawcy z wyrazami czci i hołdu dla wielkiego - jak go nazywali-Brata...”
Pod wpływem jednej z jego wizji wybitny rzeżbiarz i malarz Zbigniew Pronaszka stworzył jak oceniają znawcy, swoją najznakomitszą rzeżbę - makietę wileńskiego monumentu Adama Mickiewicza odsłoniętej w 1924 roku. Pisał również rozprawy na tematy mistyczne.
Do końca życia Michał Tokarzewski- Karaszewicz pozostawał w kontakcie listownym z Wandą Dynowską. Zmarł nagle w Casablance 22 maja 1964. Jego wolą testamentową było spalenie zwłok, przesłanie ich do Polski, a następnie wsypanie części do Bugu nad Mężeninem, a część prochów gdy ukochany Lwów będzie wolny zakopanie na cmentarzu Obronców Lwowa. Tak się jednak nie stało i obecnie jego szczątki od 1992 roku spoczywają na cmentarzu Powązkowskim (Powązki Wojskowe) w Warszawie w grobie czterech twórców Państwa Podziemnego, obok pomnika Gloria Victis. Ulica zaś, o której wspomniałam nosząca imię Gen.Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza znajduje się w samym sercu stolicy - odchodzi od Krakowskiego Przedmieścia w kierunku Placu Józefa Piłsudskiego - zwieńczona jest jego pomnikiem. Jako pierwszy z pięciu dowódców Armi Krajowej uhonorowany został pośmiertnie Orderem Orła Białego.
W 1970 roku stan zdrowia Wandy Dynowskiej pogorszył się i zaczęła stopniowo żegnać się ze wszystkimi. Odwiedzali ją zarówno tybetańscy Lamowie, mnisi, ale również księża i zakonnice. Pogrążyła się w medytacji - swoje cierpienie wewnętrzne połączyła z tragedią Tybetu. Zmarła 20 marca 1971 po mszy, medytując w klasycznej pozycji jogi. Zgodnie z jej ostatnią wolą Tybetańczycy zabrali jej ciało i skremowali, oraz zbudowali ku jej pamięci stupę. „Jej życie i praca były pięknym mostem między Zachodem i Wschodem, mostem, po którym nie szły czołgi, ale zwyczajna ludzka miłość i dobroć”- tak jej życie podsumował ks.Batogowski.
Od autorki: Opisałam w wielkim skrócie życie dwojga wspaniałych ludzi, którzy cały czas ciężko pracowali zarówno nad własnym rozwojem duchowym jak i - a może przede wszystkim dla dobra innych wcielając w życie idee, którymi się kierowali, mając świadomość, że śmierć jest tylko etapem w podróży, gdzie nieustannie wcielamy się w celu uczenia się i pomagania innym.
czytaj dalej
Znalazłam Państwa stowarzyszenie poprzez internet. Nie wiem już do kogo mogę się zgłosić z moim problemem, zacznę wiec od początku Mam na imię P. [do wiad. FN], mam 28 lat mieszkam w [do wiad. FN] pod Warszawą, 4 lata temu zamieszkałam w mieszkaniu po mojej babci wraz z mężem. Po kilku miesiącach urodziła nam się córeczka. (lokal jest w rodzinie od 1966 roku, W roku 1968 zmarł w nim mój dziadek w wieku 43 lat, był dobrym spokojnym i bezkonfliktowym człowiekiem).
Od początku mała nie chciała spać w swoim pokoju bała się płakała, ja czułam cały czas jakbym była obserwowana ale powoli przywykłam do tego zjawiska.
Jednak ostatnio wszystko się nasiliło, pojawiają się kule światła, jakiś czas temu z regału spadła gromnica, czasami przedmioty które kładłam w jednym miejscu znajdują się w drugim miejscu, radio samo się wyłącza, a jakieś dziesięć lat temu gdy brat przebywał w mieszkaniu spadły głośniki które nie miały prawa spaść bo były daleko od krańca regału. W nocy nawiedzają mnie koszmary że jakaś siła chce mi zrobić coś złego.
Przedwczoraj w nocy gdy spałam coś lub jakiś byt przycisnął mnie do łóżka, czułam na plecach czyjś silny dotyk, gdy otwierałam oczy nic nie widziałam kompletna ciemność, chciałam zawołać męża (ponieważ ja śpię z córką z obawy o nią) ale nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Jak nagle to coś się pojawiło tak nagle zniknęło. Otworzyłam oczy, leżałam w takiej samej pozycji i bałam się ruszyć. nie wiem czy był to sen na jawie czy było to prawdziwe przeżycie. Zdecydowaliśmy się sprzedać mieszkanie ale od prawie roku nie ma chętnych.
W rodzinie mamy księdza, którego poprosiłam o poświęcenie mieszkania. Po tym jakiś czas był względny spokój choć nadal pojawiają się kule światła, czasami mam wrażenie że ktoś za mną stoi. Ale miarka się przebrała mamy z mężem już dość.
Kilka dni temu wieczorem ok godziny 21 gdy córka spała u siebie w pokoju, zaczęła panicznie krzyczeć i się trząść. (córka teraz ma ponad 4 lata, zdarzało się wcześniej że kazała zamykać drzwi do pokoju jak siedziała z nami gdy się pytaliśmy dlaczego mamy zamknąć mówiła że w pokoju jest jakiś PAN) Pobiegłam do niej wzięłam ją na ręce, na nodze miała czerwoną plamę i krzyczała że ją bolą nogi i ręka. Gdy chciałam z nią wyjść z pokoju w drzwiach stał mąż, którego prosiłam żeby nas wypuścił ale z jakiegoś powodu nie chciał tego zrobić. Wzrok miał inny niż zwykle. Złapał mnie za ramię i trzymał ale się wyrwałam i wyszłam z pokoju. On się tam zamknął a gdy wyszedł był już normalny i nawet nie pamiętał że coś takiego miało miejsce. Wziął małą na ręce (nie mogliśmy jej uspokoić) a ona ze strachu się zesikała. W tym momencie granice mojej wytrzymałości się skończyły.
Przedwczoraj w nocy gdy spałam coś lub jakiś byt przycisnął mnie do łóżka, czułam na plecach czyjś silny dotyk, gdy otwierałam oczy nic nie widziałam kompletna ciemność, chciałam zawołać męża (ponieważ ja śpię z córką z obawy o nią) ale nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Jak nagle to coś się pojawiło tak nagle zniknęło. Otworzyłam oczy, leżałam w takiej samej pozycji i bałam się ruszyć. nie wiem czy był to sen na jawie czy było to prawdziwe przeżycie. To już nie pierwszy raz, innym razem również w nocy (też nie wiem czy był to sen czy jawa) stała nade mną czarna sylwetka która również zaczęła mnie przyciskać do łóżka i sytuacja podobna nie mogłam krzyczeć ani się ruszyć.
Wczoraj wzięłam telefon włączyłam nagrywanie z nadzieją że to coś powie mi dlaczego to wszystko robi ale na nagraniu słychać dziwne trzaski do mikrofonu których w rzeczywistości nie było słychać gołym okiem.
dodam że większość tych zjawisk ma miejsce w pokoju córki, natomiast kule światła oraz nagrania z trzaskami słychać w całym domu.
Wczoraj robiłam zdjęcia mężowi i córce przed zrobieniem w podglądzie na aparacie kilka razy przeleciały dziwne obiekty, natomiast na jednym zdjęciu w prawym dolnym rogu coś jest zamazane. Szukam jakiejkolwiek pomocy, a na razie nie sprzedam mieszkania. W końcu to coś zrobi nam krzywdę.
Wiem że to co piszę jest niewiarygodne ale niestety prawdziwe. Z resztą mam wrażenie że przyciągam siły nadprzyrodzone. W wakacje byliśmy na wycieczce w Koło Nowego Dworu Mazowieckiego jest twierdza Modlin, sfotografowałam tam ducha w oknie.
Czasami przydarzają mi się dziwne rzeczy ale ja jestem do nich przyzwyczajona lecz nie chcę żeby to spotykało moich najbliższych. Proszę napiszcie mi chociaż jak mogę sobie z tym radzić do momentu sprzedaży lokalu. A nie chcę nagłaśniać tej sprawy ponieważ nikt ode mnie nie będzie chciał kupić nieruchomości. Może to po prostu jest związane ze mną bo przyciągam takie rzeczy oraz często widzę to czego tak naprawdę nie powinnam. Proszę chociaż o jakąkolwiek odpowiedź.
Na dowód tego w załączeniu przesyłam zdjęcie pokoju z kulami świetlnymi dodam iż drzwi do pokoju córki nawet w dzień są zamknięte bo mamy wrażenie jakby ktoś nas obserwował. Również w załączeniu przesyłam zdjęcie z twierdzy Modlin, warto sprawdzić to miejsce dzieją się tam rzeczy naprawdę nie wyjaśnione które mieliśmy okazję odczuć na własnej skórze, natomiast po tym co dzieje się w moim mieszkaniu nie chcę dodatkowo kusić losu. Lubimy z mężem zajmować się amatorsko zjawiskami nadprzyrodzonymi ale nie kosztem naszej rodziny i ukochanej córeczki. Jedyną osoba która wierzy mi w to bo sama u mnie tego doświadczyła jest chrzestna naszej córci.
Pozdrawiam
P. [dane do wiad. FN]
Historia została przysłana do FN kilka lat temu i... już wiemy, co było dalej! Po publikacji dostaliśmy e-mail od autorki historii.
Odnośnie artykułu w dziale XXI piętro "To było spokojne mieszkanie, dopóki nie pojawiło się to coś..." To ja Pisałam do Waszej Fundacji te słowa.
Otóż odpowiadając na to jak dalej potoczyły się nasze losy:
Mieszkanie zostało sprzedane dokładnie dwa lata temu w dniu 07.03.2015 roku. (dziwny zbieg okoliczności z ukazaniem artykułu). Ksiądz o którym mowa był jeszcze raz z drugim księdzem.
Oczyścili to miejsce, natomiast my i tak nie chcieliśmy już tam zostać. Nowi właściciele nie zauważyli żadnych zjawisk ani nic z tych rzeczy. Żyją sobie spokojnie :). Do tych którzy zarzucają iż chciałam sprzedać mieszkanie z duchami, mówię kategoryczne NIE. To atakowało tylko moją rodzinę, natomiast świat jest pełen Duchów, Zjaw, Demonów czy wprowadzając się gdziekolwiek mamy świadomość iż coś lub ktoś tam jest NIE. Żyjemy koło nich tak jakby ich nie było a oni są może nawet w tej chwili koło nas stoją i nas obserwują. Nie zawsze musi się to kończyć atakami. Wracając do listu zamieszkaliśmy na obrzeżu naszego miasta w małym przytulnym domku.
Przez ostatnie dwa lata nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło no może tylko dziewczynka którą widuję cza sami w domu, uśmiecha się potem idzie do kuchni i znika. Nasz kot czasami patrzy się w jakiś punkt ale nic po za tym. Wzmianki i nieruchomości pochodzą z pierwszej połowy XX wieku, jeszcze z czasów przedwojennych. Żyjemy normalnie. Nadal interesujemy się takimi zjawiskami, ale odpuściliśmy "Z pchaniem się na siłę tam gdzie nas nie chcą". Mała nadal pamięta to co się wydarzyło ale już się niczego nie boi. Śpi sama w swoim pokoju w nocy sama wychodzi do łazienki. Prośba do Fundacji prosiłabym o usunięcie zdjęcia z kulami w pokoju.
Byłabym bardzo wdzięczna za to. Wiem że gdy pisałam do was tamtego @ mieliście zresztą jak zwykle kupę roboty. Ale dziękuję wam bo dzięki waszej stronie i tych wszystkich artykułach stałam się silniejsza i byłam wstanie przetrwać wszystko. Pozdrawiam Całą Fundację
czytaj dalej
[...] Od kilku miesięcy regularnie czytam artykuły na Waszej stronie i nasunął mi się pomysł aby napisać do Was, aby opisać historię, którą słyszę już od kilku lat od mojego dziadka. Nigdy nie brałem tego na poważnie, dopiero nie dawno uznałem, że jest to w miarę ciekawe.
Pewnej nocy, a właściwie podczas nocnej zmiany w pracy (około godziny 2/3 nad ranem), pracownik oczyszczalni ścieków, mój dziadek, postanowił zrobić sobie krótką drzemkę. Pracujące maszyny, jak twierdzi, sprzyjały relaksowi. Zaraz po położeniu się i zamknięciu oczu zrobiło się jakby chłodniej oraz poczuł się dziwnie błogo, miał wrażenie, że nie jest sam, jednakże nie mógł, ani nawet nie miał chęci rezygnować z tego stanu. Po niedługim czasie zaczął się jednak niepokoić o to, co się dzieje. Czuł lęk. Jednak gdy już wszystko wróciło do normalnego stanu, otworzył oczy jakby nigdy nic i... wstał.
Dziadek opowiadając tę historię zawsze podkreśla, iż nie spał tylko drzemał - był jakby w letargu, aczkolwiek wiedział co dzieje się dookoła, stracił jednak poczucie czasu, zdawało mu się jakby to trwało kilka może kilkanaście minut, a tak na prawdę działo się to na przestrzeni kilku godzin. Śmieje się również, że to był duch jego poprzednika, który dostał zawału i zmarł w tym miejscu. Mój dziadek jest jednak niezwykle sceptycznie nastawiony do czegoś takiego jak duchy, kosmici, czy inne paranormalne rzeczy, więc jeżeli tak to rozpamiętuje, musiało być to rzeczywiście niezwykłe przeżycie, albo na prawdę najadł się wtedy strachu.
Pozdrawiam całą załogę Nautilusa. Hubert.
[...] Ta historia wydarzyła się niedawno, trzy lata temu. Moja ciocia, siostra ojca zachorowała na raka mózgu, lekarze nie dawali żadnych szans, ona sama też miała świadomość tego, że umiera. Kiedy odwiedziałam ją trzy tygodnie przed śmiercią w rozmowie trudno mi było się opanować i w pewnym momencie łzy stanęły mi w oczach, na co ona powiedziała: "Nie płacz, ciotka nie umrze". To były jej ostatnie słowa skierowane do mnie.
Trzy tygodnie później przyśniła mi się wraz ze swoją siostrą, która od kilku lat już nie żyła i powiedziała: "Mówią, że ja umarłam ale ja nie umarłam, ja tylko wyszłam ze szpitala, ale do męża nie wrócę, zostanę tutaj, bo tutaj mi dobrze." W tym czasie była już w śpiączce a następnego dnia odeszła.
czytaj dalej
Miałam kiedyś sen, który uratował życie mojemu synkowi. Miał 1,5 miesiąca życia i ciągle pokaszliwał. Co drugi dzień byłam z nim u lekarza. Był osłuchiwany, wszystko dobrze. Nie mam temperatury, nie ma zmian na płucach, wszystko dobrze. Jakaś przewrażliwiona matka ze mnie. Ale do lekarza wracałam jak bumerang.
Pewnej nocy przyśniło mi się, że widzę taką starodawną kołyskę a w niej śpi mój synuś. Nagle pod kołyską rozsuwa się podłoga i kołyska zaczyna wpadać do ciemnej dziury. W ostatniej chwili jednak chwytam synka i tulę do piersi.
Przerażona snem wyskakuję z łóżka i biegnę do łóżeczka, a tam mój synuś ma kłopoty z oddychaniem. Jest prawie siny. Budzę męża, pędzimy do pobliskiego szpitala na pogotowie. Tam stwierdzają, że to zapalenie płuc, tzw. "zimne”, bez temperatury. Szybko podany tlen, antybiotyki. Mój synuś przeżył. Boję się pomyśleć, co byłoby gdybym zignorowała sen. Gdybym po prostu obróciła się na drugi bok.
„Sen mara, Bóg wiara” tak mówią. Ja mówię „sen wiara, Bóg wiara”, bo wiem za każdym snem stoi jakaś wiadomość lub przestroga.
Pozdrawiam, [dane do wiad. FN]
... i jeszcze jedna historia - opisana przez osobę korzystającą z portalu społecznościowego
[...] odszedl dzis moj kroliczy przyjaciel...dla niektorych tylko krolik...ja sie nie moge porbierac....prosze...powiedzcie, ze ta mała krolicza dusza tez odeszla gdzieś??? nie przepadła....
niedz. 22:22
[...]
Witam. Miałam dziwne zdarzenie w nocy . Mąż mówi ze to sen...ale ja jestem. Pewna że to się stało naprawdę ....
we śnie usłyszałam jakby ktoś do mnie mówił. ...zaczęłam się wybudzac. Juz nie spałam ale miałam zamknięte oczy i słyszałam kobiecy głos tuż nad swoją twarza- śpię na plecach .
Przestraszył mnie ten głos i otworzyłam. Oczy
nie mogłam się ruszyć a nade mną widziałam coś. ..
Jakby szary klab. ? Wir...?
Na suficie...to się poruszalo
W pewnej chwili jakby zrozumiało ze się patrze i nagle zniknęło. ..a ja znowu mogłam się ruszyć Czy ja zwariowałam. ? Czy to był sen. ...?
czytaj dalej
Jako 3-letnia dziewczynka opowiadałam rodzicom o moim CZARNYM KRÓLEWICZU. O moim mężu, że on na mnie czeka i zawsze będzie mnie kochać, bo tak mi obiecał. Że jest wysokim brunetem o cudownym sercu. Że to mój Królewicz.
Rodzice traktowali to jako dziecięce bajdurzenie. Śmiali się i w końcu mówili: „Już dobrze, dobrze przestań”. Przestałam opowiadać głupoty, ale na widok każdego ciemnowłosego chłopca, serce mocniej zaczynało mi bić.
W wieku 30 lat wyszłam za mąż za błękitnookiego i szarowłosego mężczyznę. Pamiętam jak moja mam mi powiedziała krótko przed ślubem: „Ale dziecko, to nie jest twój Czarny Królewicz, To nie jest mężczyzna twojego życia. Jesteś pewna, że tego chcesz?” On był dobry, troskliwy. W sumie myślałam, to jest miłość. Bo co to jest miłość?
Było dobrze do czasu. Po rozwodzie musiałam stanąć na nogi. Zadbać o dzieci, zapewnić im bezpieczeństwo. Pracowałam od rana do wieczora, ale było coraz lepiej. Pewnego razu zostałam wysłana na delegację biznesową do Niemiec. Dzieci zostały pod opieką moich rodziców. Miałam wynajęty hotel w małym niemieckim miasteczku, właściwie hotelik, bo był malutki, prowadzony przez rodzinę, ale niedaleko był urokliwy młyn i jakieś ruiny. Długo nie mogłam znaleźć tego hoteliku, bo GPS pokazywał miejsce docelowe osiągnięto, ale hoteliku tam nie było. W końcu jakoś po wskazówkach tubylców dojechałam tam. Byłam zmęczona, zła, bo nie lubię jeździć w kółko i szukać czegoś, co powinno być, ale nie ma. W drzwiach hoteliku wpadłam na mężczyznę, wpadliśmy na siebie, bo ja się zagapiłam i on też. Zderzenie mnie jeszcze bardziej wkurzyło. „Osioł” pomyślałam. „Sorry” mruknęłam. Spojrzałam na niego. I serce oszalało. Oblałam się potem, okulary mi zaparowały, czułam, że zemdleję. On zobaczył, że coś nie tak, wziął i zaniósł mój bagaż do recepcji. Tam zapomniałam jak się nazywam, co pogł ębiało komizm sytuacji. Mężczyzna wyszedł, a ja uspakajałam się powoli..
Poszłam do pokoju, wzięłam długi prysznic i zeszłam do restauracyjki, żeby coś zjeść. „Osioł” siedział sam przy stoliku i czytał coś. Jak mnie zobaczył uśmiechnął się i zaprosił do swojego stolika. W ramach przeprosin zaprosił mnie na kolację. Zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że pracujemy w tym samym przemyśle. Ba, że znamy te same osoby, i bywaliśmy w tych samych zakładach. Że mamy te same zainteresowania, hobby, lubimy te same rzeczy. Nasi rodzice urodzili się w tych samych latach. Rozmawialiśmy długo. Nie mogliśmy od siebie oderwać oczu. Był wysokim lekko siwiejącym już brunetem. Nie był Niemcem. A jego nazwisko tłumaczyło się na j.polski jako CZARNY (ewentualnie „brunet”). Był w trakcie rozwodu. Wiedziałam, że to znalazłam swojego Czarnego Królewicza. Nie mogliśmy bez siebie żyć. Po 2 latach od poznania zamieszkaliśmy ze sobą, po 4 wzię liśmy ślub. Mieszkamy w Niemczech. Bardzo się kochamy.
Ciekawych jest kilka faktów:
Data urodzenia mojego byłego męża: 17.01.XXXX. Nazwisko zaczynające się na „M”. Urodzony w miasteczku o nazwie drzewa.
Data urodzenia mojego obecnego męża: 17.10.XXXX. Nazwisko zaczynające się na „M”. Urodzony w miasteczku o nazwie drzewa (w tłumaczeniu na j.polski).
Moja data urodzenia: 8.03.XXXX. ? 1+7 = 8. Nazwisko zaczynające się na „M”. Urodzona w miasteczku o nazwie drzewa.
Ale jednak to mój obecny mąż jest moim Czarnym Królewiczem. I teraz wiem, co to jest prawdziwa miłość. Obiecaliśmy sobie, że w przyszłym życiu też chcemy być razem, mam nadzieję tylko, że spotkamy się dużo wcześniej ?.
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
rozwiń playlistę zwiń playlistę
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie
Informacja dotycząca cookies: Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu logowania i utrzymywania sesji Użytkownika. Jeśli już zapoznałeś się z tą informacją, kliknij tutaj, aby ją zamknąć.